silne strony
Widzisz posty znalezione dla hasła: silne strony
Temat: Brakoniecki: - Promocja miasta bez tożsamości
j.w
Strategia promocji to nie tylko "logo" z domkiem i kreskami. To
działania, które
mają "sprzedawać" miasto. Ale czy wiemy jakie miasto ? Wyglada tak,
jakby najwazniejszym była modyfikacja rysunku. Tak jak pisali
Brakoniecki, Czachorowski promocja musi kreować rozpoznawalność
obszaru, a więc wykorzystywać silne strony :
- "historyczność" miasta i Warmii. Jest to niezwykle silne
narzędzie. Mieści sie tu i autonomia księstwa biskupów, Kopernik,
krucjata i kolonizacja Zakonu Krzyżackiego, Nowowiejski z "Rotą",
architekt Mendelson, kapliczki. Ile jest w Polsce obszarów z
podobnym i czytelnym potencjale do wykorzystania?
- "prowincja z festiwalami sztuki".Tu od zawsze odczuwalny był
klimat zaginionej na "krańcach Europy" prowincji - "Atlandyty
Pólnocy". Istotą jest, by był to klimat smaczny, własny i frapujący
obcych. Naturalna mu jest nowoczesna koncepcja "slow city, slow
country" a nie proponowana macdonalizacja "festiwalem latawców",
czy św.Mikołajem z Finlandii, uniwersalnym świętem wiosny. To
kompleks i zabiegi "ubogich" prowincjuszy. O wiele bogatszy
treściowo i skuteczniejszy jest "pop-Kopernik". Wiec zamiast
festiwalu latawców, grzybów i serów wzmocnijmy promocję znanych od
dawna w kraju olsztyńskich "eventów": festiwali sztuki teatru,
poezji śpiewanej, folkloru. Czy były słabe!Tak - w finasowaniu ich
promocji!. Dlaczego tej krainie przyrody nie dodać zimą krajowego
festiwalu filmów "eko" o randze krajowej? Dlaczego lokalnej
specyfiki różnorodności kulturowej nie wykorzystać programowo
na "etno" festiwal filmów, wystaw, muzyki? Pewnie wystarczyłoby
odpowiednio sprofilować i uruchomić system wsparcia dla poza
urzędniczych środowisk kultury -młodych "tu i teraz" ( nawet
wspólnie z uniwersytetem).
- "Olsztyn bliski naturze". Jeśli potencjałem miasta jest
usytuowanie fizjograficzne (słynna "przestrzeń radości" widziana z
samolotu), to w pierwszym kontaktcie turysta po wylądowaniu
samolotu i zejściu na ziemię ocenia estetykę architektury miasta i
infrastrukturę miejskiej "przyrody". Wobec tego czy "przestrzeń
radości" jest nawiązaniem do dziedzictwa Olsztyna- parków Jakubowo,
traktów spacerowych w lesie miejskim, jezior? Czy jest to nawiazanie
do realizowanej w Olsztynie w międzywojniu koncepcji "miasta-
ogrodu" - a nawet 'miasta kwiatów" z lat 70-tych ? Nie wiem czy
miasto ma taką wizję!
- Olsztyn jest samotną wyspą- ale tylko administracyjną . Jest
bowiem częscią szerszego organizmu demograficznego, kulturowo-
historycznego, ekonomicznego ikomunikacyjnego jakim jest południowa
Warmia, otaczajacy powiat olsztyński. Czy strategia promocji to
zauważyła? A ta jednorodność dobitnie okaże sie to przy tworzeniu
obszaru metropoliltarnego! Niech symbolicznym dowodem będzie
Kopernik: zarówno obrońca miasta jaki i zalożyciel 32 wsi wokół
miasta. Dlaczego promocja obszaru nie mogłaby być co najmniej
skoordynowana? a najlepiej wspólna? Chyba, że miasto jest
przekonane , że żyje w iluzorycznej krainie "mcdonalda", trochę
Disneya. Więc czy nie ciekawiej zrobić zamiast "święta wiosny" z
Mikołajem z Finlandii - zrobić święta Łyny -Almy,też z Kopernikiem i
jakąś rodzimą parafrazą "topienia Marzanny"?
Temat: Rytualne zabijanie zwierząt.
Gość portalu: nik napisał(a):
>
> > To tak, jakby proponowac by rytualnie zabijac tez, byle szybko....
> > Poza tym to olbrzymie uproszczenie. Dopiero co widzialem w TV material o
>
> Oczywiście, że to to uproszczenie. Dziwie sie, że to zauważyłes, a mimo to z ty
> m
> polemizujesz.
Tylko to stwierdzam. Skoro to uproszczenie to nie jest to zgodne ze stanem
faktycznym.
>
> > klusownictwie w Polsce. Zwierzeta mecza sie we wnykach nawet dwie doby zan
> im ni
> > zdechna. Niby dla pokarmu zabija je klusownik, ale jesli przyjac, ze spozy
> wanie
>
> Kłusownik ni zabija dla pokarmu.
> I wcale nie usprawiedliwiam zabijania dla pokarmu. Po prostu ocena moralna
> zabijania rytualnego, które wynika z czystego chorego fanatyzmu religijnego ,
> jest inna niż zabijania dla podtrzymania swojego życia.
No, dobrze , a co z rytualnym zabijaniem ludzi, nie dla pokarmu??????????
>
> > pokarmu to tez rytual .....[ napewno w niektorych kulturach pierwotnych]
>
> Nonsens. Nie o taki rytuał chodzi. Rytuałem w tym sensie może być nawet picie
> alkoholu .
Prosze konkretnie napisac, o ktore rytualy chodzi.
>
> > A jak "nizsze forma" w obronie swojego ZYCIA zabije "WYZSZA"???
>
> To dobrze dla tej niższej, gorzej dla tej wyższej.
Ale czy to jest moralnie wlasciwe? Pan raczyl uprzejmie oceniac zabijanie w
zaleznosci od znajdowania sie mordercy na wysokim lub niskim poziomie rozwoju.
Moglo by to prowadzic do wniosku, ze zabijanie przez ludzi wszystkich innych
organizmow zywych jest moranie prawomocne i wlasciwe , poniewaz stoja one na
nizszym poziomie rozwoju.
>
> > zabijaniem sie wzajemnym tej samej formy ZYCIA, np.homo sapiens.
> > Wyglada na to, ze zabicie czlowieka przez czlowieka nie jest zle bo
> > ludzie sa wyzsza forma zycia.
> > Wyglada to na prymitywizm antropocentyczny.
>
> Wygląda to na prymitywizm braku logiki.
> Po prostu wiekszą winą jest zabicie wyższej formy życia, niż zabicie niższej. A
>
> oczywiscie zabicie niższej formy życia też jest winą.
>
Oczywiscie, zabicie szympansa jest mniejsza wina niz zabicie czlowieka ( chyba
tylko dlatego, ze szympansy nie sa w stanie bronic swoich praw, (co nie musi byc
dowodem na moralna slusznosc ich eksterminacji).
Tylka jak to sie dzieje, ze zabijanie ludzi jest powszechne i pospolite i
jakos nikt nie protestuje. Po prostu logiczna hipokryzja.
> > Dla mnie to zaklamana moralnosc. To tak, jakby Chinczyk mial racje twierdz
> ac, z
> > e
> > zabicie
> > Wietnamczyka ( (chinczycy uwazaja wietnamczykow za "gorszych" ludzi) jest
> lepsz
> > e
> > od zabicia Chinczyka.
>
> Dla mnie to nieumiejętność zauważenia obiektywnej wyższości lub niższości form
> życia (np. zobacz teoria ewolucji Darwina).
To jest wyzszosc tylko pod konkretnymi wzgledami. Nie wiem czy mozna ludzka
miare przykladac do inteligencji delfinow lub owadow. Wszystkie organizmy
maja swoje silne strony.
> Moralnie podchodzi sie do tego w ten sposób, że gorsze jest sprawienie większeg
> o
> cierpienia.
> Zabita mrówka cierpi zdecydowanie mniej niż zabity ssak (nie ma rozbudowanego
> systemu nerwowego).
Z tego wniosek, ze mozemy mordowac ssaki(w tym ludzi) tylko nalezy ich znieczulic
by nie cierpieli.Pozdrawiam. Diabel.
Temat: Zaproszenie - Marka i tożsamość naszego miasta
Zaproszenie - Marka i tożsamość naszego miasta
Jak zapewne Państwu wiadomo obecnie w naszym mieście realizowany jest projekt,
w efekcie którego powstania długoterminowa strategia zarządzania marką Gorzów
Wielkopolski.
Wyłoniona w przetargu firma BNA wraz z zespołem projektowym powołanym przez
Urząd Miasta pracuje nad stworzeniem wizji i misji marki, czyli na określeniu
generalnych kierunków działań Gorzowa oraz wykreowaniu systemu brandingu miasta.
W ramach projektu realizowane są prace badawcze i analityczne służące zebraniu
jak najszerszej wiedzy niezbędnej do stworzenia strategii marketingowej
Gorzowa, a także określeniu pozycji miasta na tle konkurencji oraz obszarów
wizerunkowych miasta stanowiących jego wyróżnik na tle innych miast.
Warunkiem sukcesu tego typu przedsięwzięcia jest zebranie jak najszerszej
wiedzy, współpraca z mieszkańcami miasta, których wiedza, opinie i
zaangażowanie są niezmiernie ważne gdy praca dotyczy kluczowej kwestii
tożsamości miasta.
Dlatego chcemy zaprosić również forumowiczów do wzięcia udziału w spotkaniu
konsultacyjnym dotyczącym budowania nowej marki Gorzowa. W sumie odbędzie się
kilka takich spotkań z mieszkańcami Gorzowa mogącymi wnieść istotny wkład w to
przedsięwzięcie (w ok. dziesięcioosobowych grupach).
Spotkania będą moderowane przez konsultantów z firmy realizującej ten projekt
dla naszego miasta. Forumowiczów serdecznie zapraszamy na takie spotkanie w
sobotę, 18 lipca , na godzinę 13.00, do sali 201 w budynku Urzędu Miasta
przy ul. Sikorskiego 3-4
Bardzo prosimy o zgłoszenie swego udziału poprzez przesłanie maila na adres
marka@um.gorzow.pl
Niestety liczba osób mogących wziąć udział w spotkaniu jest ograniczona do
dziesięciu. Decyduje kolejność zgłoszeń. W większej grupie po prostu trudno
sensownie rozmawiać.
Rozumiemy, że są osoby, które chciałyby podzielić się swoimi przemyśleniami na
temat naszego miasta ale wolałyby uczynić to wyłącznie za pośrednictwem
internetu. Dlatego bardzo zachęcamy do umieszczenia komentarzy pod tym wpisem.
Najbardziej zależy nam na bardziej rozbudowanych przemyśleniach dotyczących
marki dla naszego miasta. Jednoakapitowe spostrzeżenia też bywają ciekawe i
inspirujące ale dłuższe formy są najczęściej lepszym materiałem dla dalszych
prac.
Nie chcemy sugerować czy narzucać konkretnej struktury wypowiedzi ani zawężać
ich tematycznie . Miasto jest bodaj najbardziej złożonym „produktem” dla
skutecznej długofalowej komunikacji. Składa się z setek elementów i relacji.
Każdy aspekt jest w jakimś stopniu istotny.
Najcenniejsze będą z pewnością opinię o naszej tożsamości, o tym co dla miasta
i dla nas jako mieszkańców jest ważne, co możemy zaoferować innym a będzie to
prawdziwe. Nie będzie to obietnica za bardzo na wyrost. Nie będą to też hasła
czy komunikaty, z którymi sami nie czulibyśmy się dobrze.
Jakie są nasze silne strony, nasz potencjał którego być może nie doceniamy, a
który może być atrakcyjny dla innych. Na jakich elementach można wiarygodnie
budować wizerunek Gorzowa.
Tego rodzaju przemyślenia będą na pewno bardzo cennym wkładem w proces
budowania strategii marki dla naszego miasta. Bardzo zachęcamy i z góry
dziękujemy.
Temat: czy ludzie prosci, płytcy ,glupi tez maaj depresje
Teksańska masakra piłą mechaniczną.
I znów się nie zmieściło w jednej trumnie...
>Nie zgadzam się. W KAŻDYM dziele zawarta jest cząstka artysty. Zgadnij, co
>reprezentują „czarne charaktery” w powieściach ?
Zgaduję: głównym celem powieści jest zaskoczenie czytelnika, dobro niestety nie
spełnia wymogów estetycznych, jest jednorodne, powtarzalne, powstaje kicz. Zło
tymczasem można popełniać na miliardy sposobów, jedynym ograniczeniem jest tu
tylko wyobraźnia. Stąd zwykle jedno stanowi tło dla drugiego, czasem opisywany
świat jest tylko zły, wyłącznie dobry jest niestrawny.
>Podobnie jak nie każda wypowiedź jest dobra, nie wszystkie zachowania
>aprobowane społecznie, tak nie każde dzieło niesie ze sobą zadowolenie i
>poczucie dobrze wykonanego zadania czy trafnie ujętego przeżycia.
Mam tedy martwić się samounicestwieniem artysty, gdy ten przyzna się do tworu
mierności swego dzieła? Dotąd wydawało mi się to pozytywnym objawem dystansu
wobec siebie.
>Z tymi kryteriami, to nie odnajduję bezpośredniego związku pomiędzy pracą nad
>czyjąś motywacją do leczenia oraz unicestwianiem go (chyba, że myślisz o
>uśmierceniu jego niechęci do spotkań terapeutycznych).
Myślę. Jeśli chcesz kogoś przekonać, że myli się uważając psychoterapię za
rodza placebo, w myśl Twych przekonań unicestwiasz go. Nie wiem jak wogóle
wyobrażasz sobie dyskusję (potyczkę słowną).
> Zadam proste (?) pytanie: Czy wiesz JAKI jesteś ?
>
> Dobry żart z tą prostotą. To pytanie jest conajmniej dwuznaczne. Pomijając
problem wiedzy,"być" może oznaczać :"istniejący", w tym znaczeniu nie stosuje
się do niego, samo istnienie jest jakością. To jakby pytać "jaki ciekły". W
drugim znaczeniu "być" oznacza posiadać daną cechę, np. być wysokim, być
białym, być bogatym. Aby w tym znaczeniu dokładnie odpowiedzieć, trzebaby
przeanalizować wszystkie przymiotniki, niezbędne staje się też porównywanie, na
dodatek posiadanie nie jest cechą trwałą i nim udzielisz odpowiedzi, może się
okazać, że mówisz kim byłeś. Mogę więc udzielić tylko przybliżonej odpowiedzi
jaki jestem, nikt inny jednak nie zrobi tego lepiej. Staram się odpowiedzieć
precyzyjnie, czyli intelektualizuję...
>Jednym słowem, masz problemy z precyzyjnym określeniem siebie ...
Zadajesz pytanie, w którym łączysz problem eschatologiczny z ontologicznym i
uważasz, że właściwą odpowiedzią jest tylko skinięcie głową lub wzruszenie
ramionami, albo też odpowiedź "jednym słowem"?(to nie było jedno słowo...) A co
rozumiesz przez "wiesz"? A co rozumiesz przez "jesteś"? Nie miałbym
najmniejszych problemów z określeniem siebie, gdybym chciał być tak dokładny
jak tego wymagasz, ale nie lubię przesadnych uproszczeń i nie zamierzam uważać
tego za patologię.
>= cierpisz na banałofobię
= nie lubię bezmyślnego powtarzania sloganów.
>= przejawiasz poczucie wyższości nad innymi
= w pewnych dziedzinach przejawiam poczucie wyższosci nad większością, a
niższości nad mniejszością, w pewnych dziedzinach jest odwrotnie, a jodłować
ani stepować to już o zgrozo wcale nie potrafię.
"Generalny zarzut wobec tej koncepcji to fakt, że tworzy ona kliniczny portret
człowieka. Z góry zakłada, że człowiek jest słaby, niedoskonały i potrzebuje
opieki. Silne strony człowieka zostały pominięte, skoncentrowano się na jego
słabościach. Każdy aspekt życia taki jak dążenie do władzy czy konsumpcja wiąże
się, ich zdaniem, z ludzkimi słabościami. Przestępcy nie są dla nich ludźmi
złymi, ale chorymi (przestępstwo nie jest wynikiem zdolności planowania i
wnioskowania, umiejętność działania z zimną krwią, a więc źle ukierunkowanej
siły, jest wynikiem ludzkich słabości, defektów patologicznych). Popularne
wśród psychoanalityków zajmowanie się psychohistorią (badanie biografii znanych
ludzi, wpływu ich dzieciństwa i otoczenia na czyny) może mieć wartość
artystyczną, ale ma mizerną wartość poznawczą." (niestety tylko streszczenie
Kozieleckiego, może kiedyś uda mi się przeczytać oryginał)
>Wiem, wiem. Nienawidzisz terapeutopodobnych forumowiczów : )
Mam dla nich różne uczucia, ale bynajmniej nie miłość czy nienawiść...
" Psychoterapia nie składa się z dobrze uzasadnionych i algorytmicznych metod
modyfikacji jak inżynieria behawiorystyczna, stanowi połączenie wiedzy zimnej i
gorącej, terapeuta często kieruje się doświadczeniem zdobytym w rozmowie z
pacjentem. Rzadko pojawiają się publikacje na jej temat. Twierdzenie, że
psychoanalitycy chcą w ten sposób uchronić tą subtelną metodę przed rękami
ignorantów może być zwykłym mechanizmem obronnym. Możliwe, że obawiają się
rzeczowej krytyki i obnażenia słabości tej metody." (ibidem)
Temat: Numerologia a astrologia ...
Nie wiem, czy jestem przygotowana do odpowiedzi, ale spróbuję Numerologię
znam słabo, orientuję się w zarysach tylko, ale na tyle, że kilkakrotnie
zauważyłam, że podobnie jak i z innymi systemami dywinacyjnymi (Tarot czy I
Cing) wszystkie one mówią podobne rzeczy tylko trochę innym językiem.
Oczywiście nie zmienisz horoskopu ani przebiegu planet w późniejszym życiu
robiąc dziecku portret numerologiczny czy wybierając imię, czy nawet zmieniając
kiedyś nazwisko.
Ale po pierwsze, każdy układ astrologiczny daje jakby pewną ramę, w obrębie
której mogą się realizować szczegóły - skala tej realizacji może być różna. Na
przykład jakiś układ napięciowy, który w najlepszym wypadku może prowadzić do
lekkich tarć i zadrażnień z otoczeniem czy niepokojów wewnętrznych, a w
najgorszym do zachowań antyspołecznych i kłopotów z prawem czy coś takiego.
Podobnie z układami które są potencjalnie obiecujące - też mogą zostać dobrze
wykorzystane albo zmarnowane, czy nawet zupełnie wypaczone.
Myślę że tu właśnie ingerencje numerologiczne mogą coś zdziałać - w subtelny
sposób ukierunkować, ułatwić niektóre rzeczy czy zmniejszyć napięcia.
Zresztą to nie jest tak że astrologia jest nadrzędna bo bardziej zdeterminowana
niezależnymi od nas pozycjami planet, podczas gdy przy wyborze imienia mamy coś
do powiedzenia. Wszystkie systemy dywinacyjne są równoległe, po prostu pokazują
inne przekroje tego samego obrazu i zawsze jedno z drugim jest jakoś
skorelowane. Na przykład dziecko się rodzi z mocno ziemskim, "konkretnym",
dobrze ugruntowanym horoskopem - skądś te układy wzięło, bo istnieje coś
takiego jak astrologiczne dziedziczenie. Więc zapewne rodzice też mają mocne
wpływy ziemskie. I takim rodzicom podoba się akurat imię, które po wyliczeniu
daje czwórkę czy jakąś pochodną, albo dużo czwórek w składowych. Imię może być
wybrane bardzo prawidłowo i przy tym zupełnie nieświadomie. Oczywiście kiksy
też się zdarzają, wtedy można pomóc już później, ale wtedy takie rzeczy widać w
horoskopie jeszcze wyraźniej. Widać na przykład jakieś niespójności, które na
początku życia mogły się przejawić tym że rodzice wybrali dziecku imię zupełnie
do niego nie pasujące. Pewna moja znajoma kiedyś za radą numerologa zmieniła
sobie podpis dostawiając inicjał drugiego imienia. Pomogło. Ale to jest tak:
jeśli dorosła osoba decyduje że potrzebuje jakiejś zmiany w życiu, wybiera się
po poradę i potem jeszcze wciela ją w życie, to na pewno w horoskopie na ten
okres będzie widoczna potrzeba zmian, która ją do tego pchnęła.
Jeśli chodzi o dziecko. Skoro rodzice martwią się o wybór harmonijnego imienia,
żeby mu pomóc w życiu a nie zaszkodzić, to są to rodzice którzy dbają o dobro
dziecka i w ogóle będą je próbowali wychowywać tak, żeby napięcia czy trudne
elementy jego charakteru maksymalnie łagodzić, a silne strony wzmocnić.
Powstaje takie sprzężenie zwrotne, trudno określić co tu jest skutkiem a co
przyczyną. W horoskopie pewnie tę dbałość gdzieś będzie widać. A co do
ingerencji - imię wybieramy tak czy owak, każdy wybór jest ingerencją a wybór
świadomy jest tylko ingerencją bardziej świadomie ukierunkowaną. Ale to się
przejawia w całym wychowaniu dziecka, zawsze rodzice starają się rozwijać w nim
pewne cechy a minimalizować inne. I preferencje rodziców, ta "ingerencja" w
horoskop, przejawi się tak czy owak, jeśli nie w wyborze imienia, to w metodach
wychowania, czyli tym samym jest w horoskop wpisana, bo horoskop pokazuje
ogólnie relacje z rodzicami i ich wpływ na dziecko.
Nie wiem, czy jasno to napisałam, ale tak to widzę.
Temat: Co po anszlusie..?
Co po anszlusie..?
Raport ze stowarzyszenia
businessman.onet.pl/artykul.html?MP=1&ITEM=1102248
Konfesjonał. Tak nasi negocjatorzy nazywają ostatnie dni rokowań. Ze
spowiedzią mają one jednak niewiele wspólnego: Unia wysłuchuje naszych
postulatów, nie aktów skruchy. A nam przydałby się prawdziwy rachunek
sumienia
Im bliżej wejścia Polski do UE, tym wyraźniej widać, że dla naszych polityków
podpisanie traktatu o integracji stało się celem samym w sobie. A nie
powinno. 11 lat stowarzyszenia miało być czasem na postawienie gospodarki na
nogi. Tymczasem nasze wiano wnoszone do UE to słaby wzrost PKB, wysoki
deficyt budżetowy, duży dług publiczny, rozdęty system opieki socjalnej,
wysokie podatki.
KRZYSZTOF ORŁOWSKI 2002-12-02
"Kto zagubił Polskę?" - pyta "The Economist" z końca października 2002 r. No
właśnie. Co zrobiły kolejne rządy nie tyle po to, żeby do Unii wejść, ale
żeby się w niej odnaleźć? Czego zaniedbano i jak drogo przyjdzie nam za to
zapłacić? Pytania takie warto sobie zadać - nie po to, by płakać nad rozlanym
mlekiem, ale żeby uświadomić sobie nasze słabe i silne strony. Dopiero wtedy
można ocenić, na ile członkostwo w Unii oznacza dla nas szanse, a na ile -
zagrożenia.
Dryfujący krótkowidz
W tej chwili na stole negocjacyjnym pozostała już praktycznie tylko kwestia
pieniędzy, które w ciągu 3 pierwszych lat członkostwa popłyną z Brukseli do
Polski. W sumie do zdobycia zostało jeszcze ok. 1 mld euro (na trzy lata).
Nie zaszkodzi o nie powalczyć, ale nie oszukujmy się - nie są to kwoty
decydujące ani o naszej pozycji w Unii Europejskiej, ani o korzyściach jakie
osiągniemy z integracji. Wszystko, co najważniejsze, już zostało określone.
Wbrew pozorom, stało się to w o wiele mniejszym zakresie przy negocjacyjnym
stole niż w samej Warszawie. Polska gospodarka jest niewątpliwie
nieporównanie bardziej konkurencyjna niż 10 lat temu, polskie
przedsiębiorstwa nowocześniejsze. Jednak są i rażące zaniedbania. To przez
nie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na pierwsze lata naszego
członkostwa w UE jest niski wzrost gospodarczy i utrzymujące się wysokie
bezrobocie.
Stabilna demokracja, sprawna gospodarka rynkowa, która podoła presji
konkurencyjnej w Unii, oraz państwo zdolne do wywiązania się ze zobowiązań
wynikających z członkostwa - tak na szczycie Rady Europejskiej w Kopenhadze w
1993 r. określono warunki, jakie każde z państw kandydujących musi spełnić,
by stać się członkiem UE. Politykom należą się brawa za poprawnie określony
cel. Gorzej z jego realizacją.
- Cóż, tak naprawdę przez ostatnich 10 lat dominowały działania doraźne,
myślenie o tym, jak sprawować władzę, a nie o tym, co stanie się za trzy czy
pięć lat - ocenia Jan Krzysztof Bielecki, dyrektor Europejskiego Banku
Odbudowy i Rozwoju. Efekt: nie było długofalowego planu zmian, nie było
wizji, ani nawet zrozumienia dla potrzeby stworzenia gospodarki trwale
konkurencyjnej. Był natomiast dryf, było podejście "byle do Unii", oparte na
fałszywym założeniu, że potem musi być lepiej. Tymczasem doświadczenia innych
krajów pokazują, że problemy mogą się zacząć dopiero po wejściu do UE.
Owszem, będzie lepiej - ale za jakiś czas. Początki mogą być niezwykle trudne.
Konsekwencje odsuwania w przyszłość niewygodnych politycznie reform ponosimy
cały czas w postaci wyższych kosztów (ceny produktów i usług oraz wysokie
podatki potrzebne, by dotować schyłkowe branże). Oto kilka przykładów. TP SA,
zamiast zostać sprzedana w 1995 roku za wysoką cenę, trafiła (częściowo) w
ręce prywatne kilka lat później - za mniejsze pieniądze i do tego do
państwowego monopolisty (France Telecom), a rynek do tej pory nie został
zliberalizowany. LOT umknął regulacjom rynkowym dzięki poprzedniemu rządowi.
Cukier okazał się towarem strategicznym. Handel w hipermarketach ukrócono -
kosztem milionów konsumentów. Trudno w to uwierzyć, ale państwo pozostało
właścicielem większościowym lub strategicznym w ponad trzech tysiącach
przedsiębiorstw!
1 | 2 | 3 | 4 | 5 następne » czytaj dalej
KLIKNIJ TU:
businessman.onet.pl/artykul.html?MP=1&ITEM=1102248
Temat: Zyta Gilowska wystąpiła z PO
Zyta i tak wróci, pytanie czy się nawróci...
jb777 napisał:
> w ten oto niewyszukany sposób mozna praktycznie zniszczyć każdego,
Oddanie sprawy do sądu koleżeńskiego w sytuacji gdy media trąbią o sprawie nie
jest szczególnym przejawem dyskryminacji, jak chce to widzieć Zyta, tylko
normalną procedurą oficjalnego zbadania sprawy i wyciągnięcia z niej wniosków
na przyszłość. Dlatego to nie jest "niewyszukany sposób zniszczenia"
kogokolwiek, tylko stwierdzenie konieczności rozpatrzenia wątpliwości i
podjęcia działań zaradczych.
> każdy ma jakis
> słaby punkt, czy rodzina ma być mniej ważna dla polityka niż ona sama.?
Słabe punkty można mieć, tylko trzeba umieć przekuwać je w swoje silne strony.
Rodzina siłą rzeczy takim słabym punktem być nie może. Poza tym PO i sama Zyta
do tej pory uważali, że nie chodzi wcale o politykę, ale o ważne rzeczy do
zrobienia m.in naprawę finansów publicznych. Tak samo kiedy się robi karierę
naukową w niektórych momentach rodzina ustępuje miejsca konferencjom i pracom
naukowym i w tym jakoś nie ma niczego zdrożnego. Podobnie alternatywa rodzina
versus polityka jest zasadą zewnętrzną którą jeśli się chce działać w danym
obszarze trzeba respektować, a uznawanie tego za barierę nie do przejścia
dyskwalifikuje delikwenta. Zyta poczuła się urażona, bo uznano jej działania za
odstępstwo od zasad fair play. Tymczasem to ona nie grała fair play.
Zrezygnowała dlatego, że nie godziła się z samą MOŻLIWOŚCIĄ poddania się opinii
koleżeńskiej, a ściślej ujmując wiedząc, że w tej kwestii to ona będzie musiała
zrezygnować. Zadziałała urażona ambicja. Wystawiła na szwank cały swój
autorytet i wytoczyła ciężkie działa, zamiast dobrze rozeznać siłę swojej
armady. To nie jest dobre, to jest dopiero potworny brak skuteczności i
instynktu samozachowawczego. Wiadomo, że zawsze w każdym kolektywie jest lider
i to on podejmuje decyzje. Ona stanęła liderowi okoniem i myślała, że Tusk to
dziecko, które się wycofa i zacznie krętaczyć czemu tak a nie inaczej trzeba
było postąpić w sprawie lubelskiem. Nie twierdzę więc że dynamika sytuacji była
zgodna z planem bo nie była, tyle, że skuteczność działania nie zawsze stoi na
pierwszym miejscu, a na pewno nie usprawiedliwia odejścia od podstawowych
zasad.
> Co w zamian Gilowskiej?
Partia straciła ważną i cenną osobę. Nie ma "zamiast". Sama Zyta też straciła
znacznie, straciła możliwość realizowania swojej wizji naprawy finansów
publicznych. Ucierpiał też jej wizerunek a każdy polityk powinien się liczyć ze
swoim wizerunkiem i być mu wiernym. Zyta powinna wrócić, bo jest potrzebna, ale
to jest kwestia jej decyzji i tego czy po prostu uzna swój błąd, uzna go za
nieistotny wobec celów które chce realizować w polityce. Nie będzie też nic
złego w tym jeśli po wyborach rozpocznie budowę swojej partii, która za 4 lata
po kompromitacji rządów prawicy i PO wygra wybory.
Temat: Łomża kontra Siedlce?
Łomża kontra Siedlce?
Na zlecenie władz miasta (Łomży) naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego przygo-
towali opracowanie pt. „Atrakcyjność inwestycyjna Łomży”. Wynika z niego
m.in., że samorząd Łomży zbyt słabo reklamuje walory miasta.
Autorzy opracowania – dr Wojciech Dziemianowicz i Katarzyna Szmigiel – za
punkt odniesienia przyjęli wyniki ogólnopolskiego rankingu atrakcyjności
inwestycyjnej miast, opracowanego w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych
i Lolanych UW. Porównali Łomżę z miastami o podobnej wielkości, jak Leszno,
Żory, Kalisz, Suwałki, Ostrołęka.
Porówanie to upoważniło ich do sformułowania kilku znamiennych konkluzji. Po
pierwsze Łomża przegrywa konkurencję głównie na polu skuteczności
transformacji gospodarczej, a także ze względu na dostępność komunikacyjną i
stan infarstruktury technicznej. Tu w zasadzie wszystkie wymienione miasta
wyprzedzają Łomżę. Co znamienne, mocną konkurencję stanowią ośrodki Polski
wschodniej, jak Ostrołęka i Siedlce.
Zdecydowanie najlepiej wypada Łomża w przypadku kosztów prowadzenia
działalności gospodarczej. Porównywalne koszty w omawianej grupie miast mają
tylko Suwałki.
Inne „silne strony” Łomży, jak jakość rynku pracy, infrastruktura otoczenia
biznesu, czy możliwości wypoczynkowe, nie dają miastu szczególnej przewagi
nad konkurentami. Najbardziej widoczna jest ona w przypadku możliwości
wypoczynkowych, ale jest to tzw. miękki czynnik lokalizacji inwestycji, co
oznacza, że jego znaczenie nie zawsze może decydować o podejmowaniu
działalności gospodarczej przez inwestorów.
Aktywność marketingowa władz lokalnych wypada gorzej, niż w Żorach, Kaliszu i
Siedlcach. Porównywalna jest z równie nisko ocenionymi pod tym względem
Ostrołęką i Suwałkami. Potwierdza to tezę, iż miasta Polski wschodniej
znacznie słabiej promują się na zewnątrz, niż czynią to ośrodki zachodniej
części kraju.
Jednym słowem Łomża nie ma szczególnych walorów, dzięki którym inwestorzy
sami będą ją dostrzegać i lokować tu kapitał. Niski koszt prowadzenia
działalności gospodarczej, według autorów, nie daje odpowiedniej przewagi nad
innymi ośrodkami, bowiem trudno go utrzymać w dłuższym czasie. Dlatego
konieczne jest, by w przyszłości władze lokalne nie tylko potrafiły zwiększyć
swoją aktywność marketingową, ale również wspierały podnoszenie jakości rynku
pracy, jakości infrastruktury otoczenia biznesu oraz możliwości
wypoczynkowych.
Według wiceprezydenta Łomży, Marcina Sroczyńskiego, opracowanie dostarczyło
argumentów nowej ekipie w ratuszu do działań na rzecz zmiany wizerunku Łomży
wśród inwestorów.
– W niektórych dziedzinach już wprowadzamy zmiany. Jednak na efekty trzeba
będzie poczekać. Zmiana wizerunku miasta to działania na lata – uważa
Sroczyński. (MK) 11. Grudnia 2003 22:58
www.wspolczesna.pl/
Temat: Czterdziestolatek o "Czterdziestolatku"
Pracodawcy niech się sami w głowę pukną. Bo ciągle
Pracodawcy niech się sami w głowę pukną. Bo ciągle słyszę te
narzekania „nie ma fachowców” kiedy tysiące (tak jest) inżynierów
jest bezrobotnych. Dlaczego? Bo gość ma 51 lat więc jest „za stary”.
Śmieszy mnie to, że w Europie wymaga się od pracownika by miał
najwyżej 30 lat i co najmniej 20 lat doświadczeń zawodowych. Kto
ma „z przodu” 4-kę ten jest już prawie złomem a z 5-ką nadaje się
tylko do wyrzucenia. Ci z 6-ką zapewne są przez pracodwaców z
definicji uznawani za martwych. Co ciekawe, właśnie pracodawcy czy
dyrektorzy albo personalni firm nie stosują tej reguły do
siebie. „Starych po 50-ce na podrządne stanowiska nie przyjmuję, bo
się do niczego nie nadają” powiada taki „ale ja, mając na
najbardziej wymagającej pozycji, prezesowskim stołku, 60 lat nadaję
się jak najbardziej, bo ja jestem taki wyjątkowy”.
Otóż w Azji (np. Japonia, Chiny) i nie tylko, słusznie ceni się
także doświadczonych pracowników, starając się mieć w zespole i
tych „wcześniej urodzonych” i tych „później”. Dopiero taka mieszanka
daje optimum wydajności i jakości firmy. Każdy wiek ma bowiem swoje
silniejsze i mniej silne strony – daruję sobie tu ich kompletną
wyliczankę. Wystarczy się nad tym samemu zastanowić.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że starszy pracownik będzie szukał
czegoś nowego? Albo, że zażąda dużej podwyżki albo, że wpadnie w
jakiś nałóg, powiedzmy zacznie palić choć nigdy nie palił? Młodsi są
bardziej skorzy do ryzyka, starsi bardziej wyważeni. Niedawno IKEA
zaczęła celowo szukać starszych pracowników do swoich sklepów.
Dlaczego? Bo dla klientki-emerytki nawet superwykształcona 30-ka nie
była partnerką w kwestii doboru firanek, owszem, starsza pracownica
szybciej znajdowała wspólny język i wiarygodność w oczach
równolatki, bo ta ostatnia widziała, że ma do czynienia z kimś, kto
w swoim życiu niejeden pokój juś meblował i przystarajał firankami,
choćby u siebie w domu.
Również w obszarze techniki wiele firm dostrzegło, że młodociany
tylko zespół kompletnie nie czuje, co to znaczy przyjazność
produktu, także dla tej starszej klienteli. Nonsensem jest zakładać,
że człowiek żyjący średnio do 80-ki już 30 lat wcześniej „umiera”.
Wystarczy popatrzeć na te miliony emerytów, podróżujących,
szalejących na kortach, przy brydżowych stolikach czy wczasowych
dyskotekach, pracujących (jeżeli się da) w najróżniejszch zawodach.
To prawda, że nie jako oblatywacze odrzutowców ale w czym problem, w
nowoczesnym kraju, gdzie liczą się głównie usługi? A potem
niekonsekwentnie woła się „nie ma fachowców”, utrzymując sztucznie
armię emerytów czy bezrobotnych, którzy takimi fachowcami właśnie
są.
Temat: Karta na pracę w Unii
Karta na pracę w Unii
Ciągle słyszę, także u nas w Polsce, te narzekania „nie ma
fachowców” kiedy tysiące (tak jest) inżynierów jest bezrobotnych.
Dlaczego? Bo gość ma 51 lat więc jest „za stary”. Śmieszy mnie to,
że w Europie wymaga się od pracownika by miał najwyżej 30 lat i co
najmniej 20 lat doświadczeń zawodowych. Kto ma „z przodu” 4-kę ten
jest już prawie złomem a z 5-ką nadaje się tylko do wyrzucenia. Ci z
6-ką zapewne są przez pracodwaców z definicji uznawani za martwych.
Co ciekawe, właśnie pracodawcy czy dyrektorzy albo personalni firm
nie stosują tej reguły do siebie. „Starych po 50-ce na podrządne
stanowiska nie przyjmuję, bo się do niczego nie nadają” powiada
taki „ale ja, mając na najbardziej wymagającej pozycji, prezesowskim
stołku, 60 lat nadaję się jak najbardziej, bo ja jestem taki
wyjątkowy”. Otóż w Azji (np. Japonia, Chiny) i nie tylko, słusznie
ceni się także doświadczonych pracowników, starając się mieć w
zespole i tych „wcześniej urodzonych” i tych „później”. Dopiero taka
mieszanka daje optimum wydajności i jakości firmy. Każdy wiek ma
bowiem swoje silniejsze i mniej silne strony – daruję sobie tu ich
kompletną wyliczankę. Wystarczy się nad tym samemu zastanowić. Jakie
jest prawdopodobieństwo, że starszy pracownik będzie szukał czegoś
nowego? Albo, że zażąda dużej podwyżki albo, że wpadnie w jakiś
nałóg, powiedzmy zacznie palić choć nigdy nie palił? Młodsi są
bardziej skorzy do ryzyka, starsi bardziej wyważeni. Niedawno IKEA
zaczęła celowo szukać starszych pracowników do swoich sklepów.
Dlaczego? Bo dla klientki-emerytki nawet superwykształcona 30-ka nie
była partnerką w kwestii doboru firanek, owszem, starsza pracownica
szybciej znajdowała wspólny język i wiarygodność w oczach
równolatki, bo ta ostatnia widziała, że ma do czynienia z kimś, kto
w swoim życiu niejeden pokój juś meblował i przystarajał firankami,
choćby u siebie w domu. Również w obszarze techniki wiele firm
dostrzegło, że młodociany tylko zespół kompletnie nie czuje, co to
znaczy przyjazność produktu, także dla tej starszej klienteli.
Nonsensem jest zakładać, że człowiek żyjący średnio do 80-ki już 30
lat wcześniej „umiera”. Wystarczy popatrzeć na te miliony emerytów,
podróżujących, szalejących na kortach, przy brydżowych stolikach czy
wczasowych dyskotekach, pracujących (jeżeli się da) w najróżniejszch
zawodach. To prawda, że nie jako oblatywacze odrzutowców ale w czym
problem, w nowoczesnym kraju, gdzie liczą się głównie usługi? A
potem niekonsekwentnie woła się „nie ma fachowców”, utrzymując
sztucznie armię emerytów czy bezrobotnych, którzy takimi fachowcami
właśnie są.
Temat: miastem Elbląg byl wczesniej niz taki Kraków..
miastem Elbląg byl wczesniej niz taki Kraków..
Kiedys Elblag byl w Polsce jak dzis pobliski Gdansk, jednym
najwazniejszych miast kraju , a teraz jest dla nas podobnie jak
Olsztyn.
miejscem przejazdu nad wode...albo sa to plaze morz albo jeziora..
a myslimy o sąsiadujacym wybrzezu warmii lub mazurach..
Do jakiej wiec kategorii nalezy to rzemieslnicze miasteczko.
Specyficzne w swojej skromnosci, starajace sie przynajmniej o
porzadek i niebrud.
Pod pewnymi wzgledami nasz grod ma wiele cech wspolnych z
sasiadujacym Olsztynem,
nie tylko jesli chodzi o aspiracje turystyczne.
To teren o przyszlosci kojarzonej z pokrojem wypoczynkowo-
rekreacyjnym dla zamoznosci w sferze zyciowo-rozrywkowej. Kiedyś
byla to wies wymiany-handlu, ktora na rozstaju historycznych
regionów mogla stac sie wazniejsza od takiego Poznania (bedacego w
tle Gniezna).
W rzeczywistosci to perspektywa dzis do niedawna; bezrobocia, braku
nawet stadionu, nowoczesnosci bez innowacyjnosci, punkt zsylki..
Cechy charakterystyczne to spekulacja, ludzie nie odpowiedzialni -
slabi.
Malo mocnego poparcia w spoleczenstwo,a ruch obywatelski opiera sie
na fikcyjnym ukladzie niezaleznym , z ktorego nic nie wynika.
Jakims cudem ostation kibic jest tu na wysokim poziomie, klasa
przewyzszajaca przecietna .
Jakby tak jeszcze cala inteligencja omącona, mętlikowa i
nierozeznana w światowych trendach?
Poki co, przyjmująca wspolprace na dalekim wschodem i rozrzedza sie
jako nieznany partner - ciekawostka dla mlodziezy cudzoziemskiej.
Wszelkie forum dyskusyjne zmierza do bardziej rytualnego tanca
towarzyskiego i podziwiania pochodzenia, kontaktu , spadku niz
rentownej koedukacji i postępu.
Taka skutecznosc egzystencjalna przyczynia się na jałowy progres
opisu. Takze tutejszy najwyzszy krag nie ma przebicia poza granicami
wojewodztwa tlumiony dodatwkowo przez rywalizujaca konkurencje
Olsztynska. Przejmujaca media lokalne, oswiate.. W kontrze, na nic
przepychanie sie lokaciami, recznie...
Zamiast inwestowac w odrebne silne strony, powiela sie...bledy,
zatraca ucywilizowanie , co czyni wady rowniez po stronie
administracyjnego Olsztyna- zlosliwosc, autoksztaltowania postaw,
ktore u nas znajduja swoje ulzenie z dolka (tego w przenosni) i
dziwne uzaleznienie. Ten atut sprawia , ze Elblag moze stac sie
psychoLozka VIPowska o wiekszym zasiegu socjologicznym.
Nalezy jednak unikac dazeniu do lecznicy Ciechocinka czy uzdrowiska
dla anonimowych...
To miasta ma szanse naprawy systemu. Najpierw powinien jakis park
technologiczny zasilic entuzjastami, a nie znajomosciami, ktore 120
mieszkancom
nie potrafi dac przekom na mierzei od wielu lat,
w czasach kiedy obok tli sie EURO2012, a wladze nie maja zadnego
wkladu. Jedyne co zostaje to utrzymac stanowisko ratownika plaż i
piaskownic.[ GRATULACJE ]
A jeszcze najkrocej okreslic miasta (zaliczyc mozna) powszechnic
mozna tak;
Warszawa, Gniezno, Krakow - stolice narodu, glowne siedziby
przedstawicielskie.. polityki, kultury (w tym sportowej),
migracji postaw niedowartosciowanych, miejsce centralne prestizu
materialnego, w czasach kryzysowych kreacji źródła
arystokracji,kapitalu fizycznego i zadnych mozliwosci realnych w XXI
wieku. Narazie plac zabaw i remontow
Poznan, Wroclaw, Gdansk, Szczecin... - miejscowosci na przecieciu
szlakow, wezly komunikacji drogowo-kolejowej lub wodno-powietrznej..
przelotowe metropolie uslugowe, krzyzujace bogactwa duchowe i
budowania wesolego miasteczka
Katowice (& slask), Lodz itp- robocze miasta manufaktur,masowe
miejsce pracy i produkcji aglomeracji mieszkalno-rozrodczej (narazie
wiecej bezproduktywne chwilowo)... teren powrotow cyrkow
Bialystok i Lublin etc- zacofane osrodki skupiajace cale zascianki
wschodnie, glownie po agro-rolnicze gospodarstwa uprawno-hodowlane,
rozwoj ochrony srodowiska.. marnowane zasoby energetyki alternatywnej
Malbork, Czestochowa itd- jakby kiedys twierdze frontowe, tzw.
okolice koscielno-militarnych baz, wspolczesnie dzielnice
uzytecznosci podrzednej majace aspiracje do podreperowania swojej
pozycji do znaczacym zastosowaniu, wyjatkowe terytorium
tak""pozdrowienia milej okazji straconej i do przodu!
Temat: Czy chcemy dużej ogólonopolskiej aglomeracji?
Masz rację - Bydgoszczanie mają OGROMNY kompleks Torunia, chociaż oficjalnie go
ignorują. Uważają, ze skoro maja wiecej ludzi (jest to prawda) to od razu są
lepsi, madrzejsi, maja lepsze uczelnie, instytucje kulturalne i wszystko im sie
nalezy.
Nie jest to oczywiscie myslenie wszystkich, ale niektorych, a zwlaszcza
politykow, ktorzy jada na tych anomozjach, budujac swoj wizerunek.
Rozsądny bydgoski polityk powiedzialby: "doprowadze do pojednania i
partnerskiej umowy z Toruniem" , a nierozsadny mowi: "zbuduje tu drugi
uniwersytet!".
I tak na gruncie rzeczywistych złodziejskich praktyk (PRL) i dzisiejszych,
raczej wymyslonych, rodzi sie od 50 lat nienawisc, uprzedzenia...
Wynik?
Spójrz na sondaze: KUJPOM jest cieniutenki - tanie nieruchomosci, malo
inwestycji... W niektorych rankingach wyprzedza nas nawet polska ściana
wschodnia! Kazdy przecietny czlowiek widzi to.
Na to naklada sie drugi problem: obecność lub dyrekcje mediow w Bydzi (TV3,
Pomorska, Wyborcza). Jak by nie patrzec, one probuja naprawiac wizerunek
Bydgoszczy, swego miasta. W efekcie troche naginaja fakty, osmieszaja czy
pomijaja Torun - spojrz na ranking obiektywizmu mediow na www.torun-
bydgoszcz.pl! Dlatego Bydgoszczanie gorzej patrza na Torun, gloryfikuja siebie,
stad ta gigantomania.... Torunianie sa bardziej za wspolpraca, Bydgoszczanie -
uwazaja nas za nic nie znaczaca miescinkę. I sa zszokowani, ze ta "mieścinka"
nie raz zagraza im w rankingach, ma lepszy poziom czegokolwiek.
I teraz suma: przecietnie patrzacy czlowiek widzi realnie słaby poziom kuj-
pomu, wystarczy, ze pojedzie do Poznania. Ale z drugiej strony nienawisci,
uprzedzenia, nieprawdziwy obraz mediow, pewnosc siebie Bydgoszczan.
CO TERAZ ROBIĆ?
Albo da sie rozliczyc i pojednac, albo nie. Jesli tak - róbmy partnerska umowe,
tu wielu juz pisało, co osiagniemy RAZEM. Ale to wymaga pracy politykow,
niszczenia animozji. Jest trudne i żmudne.
Albo nie da sie i wówczas rozejdzmy sie jak najszybciej, bo szkoda calej
energii przeznaczac na walkę. Te wszystkie listy do premierow w sprawie
zablokowania UMK+AM nic nie dały. Równie dobrze TO MOGŁYBY BYĆ listy na rzecz
utworzenia politechniki.
Ta sama energia, inny cel.
Ja jeszcze wciąż wierzę, że można się symboilicznie rozliczyć, pojednać,
doprowadzic do jakiego s wielkiego szczytu, media, historycy itp.
W efekcie stworzyć partnerską umowę, kto co rozwija. Ja tez uwazam, ze
aglomerację mozna i trzeba budowac. Ze jest ona w interesie T i B tak samo.
Po pierwsze: ZMIENIC MENTALNOSC MIESZKANCOW. Trzeba opisac rzeczywistosc,
historie, rozliczyc czasy PRL. Dobrze, by zrobila to jakas grupa historykow z
obu miast, bez politykow. Oba miasta otworza pewnie oczy, ale to dobrze.
Spodziewam sie tu ogromnych protestow starych bydgoskich komuchow, zyjacych
jeszcze, że oni budowali, nie zabierali, ze tylko wykonywali polecenia... Ale
to jest konieczne. Takie kwiatki beda pewnie i ze strony Torunia.
Po drugie: ZMIENIC ZAUFANIE. Grupa politykow powinna wskazac atuty bycia duża
ogólnopolska aglomeracja. Powinna powoli, systematycznie pokazywać mieszkancom
różnice miedzy B i T - a Poznaniem, Gdanskiem, Wrocławiem... Powinno sie nie
dopuscic politykow-krzykaczy, ktorzy jadą na stereotypach, by przypodobac sie
swym "maluczkim" wyborcom - w obu miastach.
Wazna rolę odgrywaja media. Radio, gazety - tu oba miasta są wyposażone
równomiernie i nie ma niebezpieczenstwa nieuczciwości. Jedyna dysproporcja
wystepuje w Regionalnej TV. Torun powinien otrzymac własny ośrodek TV, lub
choćby tylko - studio z kamerami i dziennikarzami, nawet podległe pod oddział
bydgoski, ale żeby ludzie z Torunia mogli samodzielnie przygotowywać materiały
o swych pogladach, miescie... To jedyny, ale niezbędny warunek równości
dyskusji, która bedzie pewnie zażarta i trwająca może nawet 1-2 lata.
Powtarzam: nawet dyrekcja w Bydzi, ale swoboda dziennikarska, własne studio i
własny czas antenowy. Propozycja: każda z TV ma 1 godzinę dziennie u sąsiada do
własnej dyspozycji (patent mój!)
Po trzecie: PARTNERSKA UMOWA. Jesli mamy tworzyc jedna aglomeracje, nie mozemy
patrzeć przez pryzmat interesów tylko jednego miasta. Powinno sie okreslic
mocne i słabe strony kazdego z miast i wówczas: mocne rozbudowywać, a słabe -
pozostawic partnerowi.Umowa powinna dotyczyć zarówno istniejących jak i
projektowanych instytucji czy prac inwestycyjnych.
Moja propozycja (do ew. zmiany):
BYDGOSZCZ jest miastem: jedynego lotniska (nazwanego Bydgoszcz-Torun), jedynej
przyszłej politechniki, jedynej przyszłej uczelni rolniczej, jedynej uczelni
muzycznej, jedynej opery, filharmonii, festiwali muzycznych
TORUŃ jest miastem: jedynego uniwersytetu, planetarium, jedynego przyszłego
Teatru Muzycznego (dla potrzeb Kontaktu), jedynej uczelni plastycznej,
stworzonej szkoły teatralnej, festiwali teatralnych czy filmowych
Inne sprawy: Torun rozwija instytucje europejskie pozyskujace fundusze czy
inwestorow biotechnologii, przem. spożywczego, logistyki, a Bydgoszcz -
infrastruktury wodno-portowej, instalacyjne (kable, elektronika...). Torun ma
centrum kongresowe czy turystyczne, a Bydgoszcz - przemysłu maszynowego. Tak tu
rzucam opierając się na istniejącej kadrze, ale można inaczej.
Kazde miasto rezygnuje z budowy od zera instytucji, które drugie miasto ma,
albo są lepsze i mocniejsze - umacniamy nasze siły do konkurencji z cała
Europą, a eliminujemy średniaków i nie tworzymy słabeuszy.
Starałem sie podac silne strony istniejące lub kadrę mogącą stworzyć daną
rzecz, ale to można modyfikować.
Po czwarte: PLAN ZABUDOWY ZŁEJWSI-OSTROMECKA. To ta gmina zaakceptuje NA PEWNO.
Nie maja uprzedzen i najbardziej na tym zyskają. Z moich obliczen wynika, że
gdyby przeniesc zabudowę z ostatnich 10 lat z przedmiesc Torunia (Łysomice,
Lubicz, Zlotoria, Brzozówka, Czerniewice) oraz Bydgoszczy (Osielsko, Białe
Błota, Osowa Góra) - teren wypełniłby się całkowicie!!! Oczywiście nie można
tak zarządzić budowy w 100% , wiec proces nie bedzie trwał 10 a może np. 15 czy
20 lat. Ale juz za 6-8 lat bedziemy mieli efekt zwartej zabudowy SOPOTU!!! Czy
to nie rajcuje?
Po piąte: POWOŁANIE JAKIEJŚ RADY NADZORUJĄCEJ. Dla sprawdzania uczciwości
polityków, koniecznie złozoną z ludzi kultury, naukowców, a nie polityków -
krzykaczy czy cwaniaków. Rada ma niezależny arbitraż w razie kłopotów, z ludzi
z Gdanska, Warszawy i Poznania, a nikogo z T-nia ani Bydzi.
I za 10 lat SKANSKA przenosi sie z odległego Trójmiasta do Złej Wsi, a Nestle
czy inne Cadbury buduje fabrykę w Czarnych Błotach. Czy to nie jest możliwe?
Temat: Dombrowicz powinien mieszkać w Toruniu
Gość portalu: romi napisał(a):
> I tu dochodzisz do meritum sprawy. Bydzia po prostu jest malym i slabym
> miastem, skoro mowi sie raz o Toruniu, innym razem o Poznaniu. Dla
> sprawiedliwosci - slaby jest oczywscie tez i mniejszy Torun.
>
> I teraz trzeba sie zastanowic, co dalej. Albo zblizamy sie, dokonujemy
> pojednania, sporzadzamy partnerska umowe, wspieramy silne strony kazdego
> miasta, kosztem eliminacji slabszych. Taki podzial i umowa zaprowazdi nas za
5-
> 10 lat do sytuacji silnego dwumiasta, gdzie Bydgoszcz i tak bedzie
dominujacym
> osrodkiem. Tu bedzie sie skupial transport lotniczy, rzeczny, razem z
Toruniem
> -
> 2-3 autostrady, tu bedzie wiecej firm czy sklepow. Ale osrodek kultury,
nauki,
>
> turystyki - pozostanie Torun. Oddanie tych obszarow nie jest dla Bydgoszczy
> wysoką ceną - w zamian bedzie postzregana jako dominujace centrum 700.000
> aglomeracji. Czy Gdansk cos traci, ze ma obok Gdynie, niegdysiuejszego
rywala,
> miasto duzego portu, Teatru Muzycznego, Szkoly Morskiej? Czy zyskuje?
>
> Mozna tez inaczej - kazde miasto SOBIE SAMO robi WSZYSTKIE instytucje:
Bydzoia
> słabiutki uniwerek, jak znam życie UMK - niebawem politechnikę (tez pewnie
nie
> za silną). Bydgoszcz powinna jeszcze zbudować planetarium, obserwatorium
> astronomiczne, zabytki i puby, a Torun - lotnisko i operę.
>
> I co mamy? Czy silnejsze bedzie lotnisko na Bloniu obsugując 700 czy 380 tys
> mieszkancow? Czy silne beda 2 uniwerki czy 2 politechniki?
> Co w efekcie zrobi mlodzież - wybierze 1 sposrod 2 slabych czy poszuka innego
> uniwerka w Polsce?
>
> Wowczas prawdziwe będzie to, co napisał LEWSKIY: Torun sie przyłaczy do
Gdanska
>
> a Bydzia do Poznania. Stacimy reszte tych wspanialych urzedow. I tak sie
> skonczy historia kuj-pomu.
>
> RAZEM - WSPOMAGAJMY SILNYCH.
> OSOBNO - KAZDY SOBIE SAM WSZYSTKO: SŁABIEJ, WOLNIEJ, MNIEJSZE I GORSZE.
>
> To dotyczy tez uczelni.
Najbardziej chodzi mi o to żeby przeklęte urzędasy przestali decydować co ma
być w Bydgoszczy a co ma być w Toruniu.To nonsens by jakiś urzędnik decydował o
tym czy na przykład planetarium czy obserwatorium ma być w mieście T. czy B.
Skoro ktoś się tym interesuje buduje sobie odpowiedni budynek , wyposaża go ,
po czym udostępnia go wszystkim spragnionym widoku odległego nieba.Nikt nie
podnosi wówczas krzyku że coś skądś zostało zabrane.Gdzie to jest powiedziane
że planetarium czy obserwatorium może być tylko w Toruniu ??A jak ja sam bym
chciał coś takiego sobie zafundować to co ?? Czy też bym musiał pytać się
każdego Torunianina o zgodę ?? przecież to oczywista bzdura.
Torunianie protestują czy też właściwie wyśmiewają pomysł uniwersytetu w
Bydgoszczy mówiąc o nim że w porównaniu z UMK będzie on słabiutki. Jest takie
powiedzenie "Nie od razu Kraków zbudowano". To prawda uniwersytet nie będzie
potęgą z dnia na dzień tylko to będzie proces długotrwały.Bydgoszcz nie miała
takiego szczęścia jak swego czasu Toruń , który Uniwersytet dostał w wyniku
przeniesienia kadry naukowej z Wilna.W normalnym kraju skoro ktoś chce powołać
uniwersytet to spotyka się z życzliwością innych uczelni , w Polsce i w samych
Polakach jest tyle zawiści że skoro komuś coś się marzy to należy temu komuś
natychmiast dokopać i wybić mu z głowy marzenia.O tym że tak jest wystarczy
pojechać do pracy gdzieś za granicę i popracować trochę z "rodakami".
I właśnie to boli że podobne relacje mamy pomiędzy urzednikami z Bydgoszczy i
Torunia.Dla wielu ludzi tak naprawdę nie ma znaczenia gdzie będzie znajdować
się jakiś urząd - dla załatwienia ich problemu w zdecydowanej większości
przypadków wystarczy udać się do urzędu w tym samym miescie.Rzecz inaczej
przedstawia się gdy ktoś decyduje o przeniesieniu czegoś takiego jak Akademia
Medyczna.Na razie wiemy tylko tyle że obie uczelnie (UMK i AMed.) mają działać
jako federacja dwóch uczelni.Skąd Bydgoszczanie którzy na codzień korzystają ze
szpitala czy pzrychodni podleglych Akademii mają mieć gwarancję że za jakiś
czas wszystkie wydziały nie powędrują do Torunia ???.Nie bez powodu napisałem
że czas na rozwód Bydgoszczy i Torunia.przykład Akademii Medycznej dobitnie o
tym świadczy że Torunianie to czasem Bydgoszcz traktują jak jakieś podrzędne
miasto a winą za swoje nieudolne postępowanie obarczają Bydgoszcz.
Takim samym nonsensem jest narzucanie z góry które miasto ma czymś górować nad
pozostałym.To potrzeby większości ludzi a nie widzimisię urzędasów powinny
decydować o tym gdzie jaka instytucja czy jakiś urząd ma powstać.
Teraz trochę o Dombrowiczu - Swego czasu facet zasłużył się jako dziennikarz i
jako twórca ośrodka TV w Bydgoszczy.Niestety czas nie okazał się dla niego
łaskawy i jako prezydent miasta jest wręcz nieudolny.Brałem udział w czacie z
tym panem i stwierdzam jednoznacznie : Ten facet nie ma zielonego pojęcia o
rządzeniu miastem.On nawet z dziecinną szczerością udawał zdumionego gdy ktoś
mu podsuwał jakiś racjonalny czy logiczny pomysł w rozwiązaniu miejskiego
problemu.Jego niekompetencja jest wręcz paraliżująca i kompromitująca.Ponoć
pochodzi on z Torunia.Jeśli on jest absolwentem UMK to broń nas Dobry Boże
przed innymi absolwentami tej "uczelni"
Temat: JW Constraction-przychody 726mln-netto zysk 132mln
JW Constraction-przychody 726mln-netto zysk 132mln
zlotych - czyli w cenie 8 tys zl za metr to ok 1.7 tys zlotych to CZYSTY ZYSK
po odliczeniu kosztow, pracownikow, zakupu dzialek, utrzymania biura itp.
W 2006 r. J.W. Construction udało się jednak dogonić Dom Development. Firma
kierowana przez Jarosława Szanajcę wypracowała w ub.r. 135,2 mln zł zysku
netto, przy 730 mln zł przychodów. Wyniki J.W. Construction były tylko
minimalnie gorsze. Czysty zarobek sięgnął 132 mln zł, a sprzedaż - 726 mln
zł. Jak zapowiada się ten rok? - Biorąc pod uwagę tempo sprzedaży i
obserwowany popyt na mieszkania, spodziewamy się wyników zbliżonych do
ubiegłorocznych - mówi Jerzy Zdrzałka, prezes J.W. Construction Holding.
Analitycy z CDM Pekao, który pełni funkcję oferującego, spodziewają się
natomiast znacznego wzrostu sprzedaży i zysków netto. W raporcie, do którego
dotarł "Parkiet", szacują, że w tym roku zarobek netto J.W. Construction
wzrośnie o ponad 30 proc., do 173,8 mln zł, a w przyszłym sięgnie już 256,9
mln zł. Całą spółkę wycenili natomiast na 3,64 mld zł (metodą zdyskontowanych
przepływów pieniężnych - DCF) oraz 4,06 mld zł (metodą porównawczą).
09:12 19.05.2007 Nr 3337, kolumna 8
Czy spółka jest warta 4 mld?
Krzysztof Woch
J.W. Construction Holding może być wyceniany przez inwestorów z dyskontem
wobec notowanego już Domu Development
Od 58 do 71 zł - w takim przedziale będzie mieścić się cena akcji J. W.
Construction Holding sprzedawanych w ofercie publicznej. Cała spółka,
uwzględniając nowo emitowane papiery, byłaby zatem warta od 3,2 mld zł (przy
cenie równej dolnej granicy widełek) do prawie 3,8 mld zł (przy górnym
pułapie). Bezpośredni konkurent dewelopera - Dom Development, notowany na GPW
od pół roku - wyceniany jest obecnie na nieco ponad 4 mld zł. - Do kupna
walorów J.W. Construction inwestorów skusi zapewne panująca na giełdzie moda
na deweloperów. Spodziewam się jednak, że ostateczna cena akcji zostanie
ustalona bliżej dolnej granicy przedziału, z dyskontem w stosunku do obecnej
wyceny porównywalnego Domu Development - twierdzi Krzysztof Radojewski,
analityk DI BRE Banku.
Nawet jeśli spółka zdecyduje się na sprzedaż papierów po 71 zł, pewne
dyskonto zostanie zachowane. Dlaczego się ono należy giełdowym graczom? Dom
Development, mimo że sprzedaje o ponad połowę mniej mieszkań niż lider
warszawskiego rynku, osiągał dotychczas zdecydowanie lepsze rezultaty niż
konkurent. W 2006 r. J.W. Construction udało się jednak dogonić Dom
Development. Firma kierowana przez Jarosława Szanajcę wypracowała w ub.r.
135,2 mln zł zysku netto, przy 730 mln zł przychodów. Wyniki J.W.
Construction były tylko minimalnie gorsze. Czysty zarobek sięgnął 132 mln zł,
a sprzedaż - 726 mln zł. Jak zapowiada się ten rok? - Biorąc pod uwagę tempo
sprzedaży i obserwowany popyt na mieszkania, spodziewamy się wyników
zbliżonych do ubiegłorocznych - mówi Jerzy Zdrzałka, prezes J.W. Construction
Holding. Analitycy z CDM Pekao, który pełni funkcję oferującego, spodziewają
się natomiast znacznego wzrostu sprzedaży i zysków netto. W raporcie, do
którego dotarł "Parkiet", szacują, że w tym roku zarobek netto J.W.
Construction wzrośnie o ponad 30 proc., do 173,8 mln zł, a w przyszłym
sięgnie już 256,9 mln zł. Całą spółkę wycenili natomiast na 3,64 mld zł
(metodą zdyskontowanych przepływów pieniężnych - DCF) oraz 4,06 mld zł
(metodą porównawczą).
Przyszłemu debiutantowi niełatwo będzie dotrzymać kroku Domowi Development,
który wciąż notuje imponujące wzrosty rezultatów. Tylko w I kwartale
wypracował 37,4 mln zł zysku netto, przy prawie 172 mln zł przychodów, czyli
o odpowiednio: 144 proc. i 42 proc. więcej niż przed rokiem.
Warszawski deweloper ze sprzedaży nowych akcji chce pozyskać co najmniej 200
mln zł (kwota ta wzrosłaby do 245 mln zł, jeśli cena emisyjna zostałaby
ustalona na maksymalnym poziomie). Pieniądze te firma chce przeznaczyć na
zakup gruntów pod nowe inwestycje. Szacuje, że wydatki na ten cel sięgną w
ciągu najbliższych 2 lat około 300 mln zł. Połowa tej kwoty miałaby pójść na
zakupy na rynku warszawskim.
Transza kierowana do poniedziałku
Oferta publiczna J.W. Construction ruszyła w ubiegłym tygodniu i potrwa
jeszcze ponad tydzień. Jednak tylko do najbliższego poniedziałku przyjmowane
będą zapisy na akcje w transzy kierowanej (liczy maksymalnie 5,47 mln sztuk,
czyli połowę całej puli). Są to papiery skierowane do inwestorów, którzy byli
posiadaczami akcji Energopolu-Południe 15 maja. Żaden z nich nie może jednak
nabyć więcej niż 10 proc. wszystkich oferowanych walorów. Od 22 do 24 maja do
zapisów będą mogli przystąpić pozostali inwestorzy indywidualni. Minimalny
zapis to 10 akcji (nie ma górnego ograniczenia). Najpóźniej 25 maja spółka
poda ostateczną cenę emisyjną akcji (będzie się mieścić w przedziale 58-71
zł), a w ciągu następnych 5 dni sprzedawane papiery powinny być przydzielone
nabywcom. Spółka prawdopodobnie zadebiutuje na GPW 4 czerwca.
szanse i silne strony
Spółka jest krajowym liderem pod względem liczby sprzedawanych mieszkań i
posiada "bank ziemi", umożliwiający jej w pełni wykorzystanie dobrej
koniunktury. Firma posiada też własne siły wykonawcze.
zagrożenia i słabe strony
Czas, a zatem i koszty realizacji inwestycji w dużej mierze zależą od decyzji
administracyjnych. Rosnące ceny gruntów mogą w przyszłości ograniczać liczbę
realizowanych projektów.
Temat: Ewolucjonizm, kreacjonizm i politycy.
No i widzisz, dopiero co pisałem, że nie daje sie rozmawiać z osobą, która
przypisuje rozmówcy poglądy, których ten nie głosił, a ty znowu swoje. Piszesz np.
> Powoływałeś gdzieś "Zagadkę neandertalczykj" - chyba tam są te hipotezy szeroko
> omawiane.
> Tylko nie zauważyłeś, nie uznałeś za stosowne powiedzieć lub nie zrozumiałeś
> (mało prawdoppodobne), że te hipotezy dotyczą człowieka współczesnego a nie
> neandertalczyka. A przynajmniej w dostepnych mnie źródłach jest to tak
> przedstawiane. Moze masz inne. Ale jeżeli zgodnie z jedna z hipotez ta tzw Ewa
> powstała 120 - 140 tys lat temu to oczywiste jest, że nie moze to być Ewa -
> matka neandertalczyka.
> A główny Twój problem podnoszony w tej dyskusji to pochodzenie neandertalczyka.
> Przedstawione przez Ciebie hipotezy zatem nijak się mają do głównego powodu
> Twojej frustracji w tej dyskusji.
Nigdzie nie napisałem, że te hipotezy dotyczą pochodzenia neandertalczyka, to
znowu jakiś twój wymysł wynikający z wtórnego analfabetyzmu, czyli braku
umiejętności czytania ze zrozumieniem. Zanim wymieniłem te hipotezy napisałem
wyraźnie, że dotyczą homo sapiens, czyli człowieka współczesnego, a nie
neandertalczyka. Właśnie twój wtórny analfabetyzm jest przeszkodą w spokojnym
dyskutowaniu.
> Określasz, że Reichholf pisze bzdury. Dlaczego jednak mam
> wrażenie, ze tylko dlatego, że ma inne zdanie? A może bzdury pisza Twoi idole?
Nie idole, tylko rzetelni naukowcy. Widzisz nawet najbzdurniejsza hipoteza musi
mieć jakieś potwierdzenia w źródłach. A to co napisał twój Reichholf to nie
hipoteza, to po prostu błąd. Zresztą jak się domyslam w jego książce jest tylko
stwierdzone, że neandertalczyk powstał w Afryce, a dowodów nie podano. Teraz
spróbuję z innej beczki, bo w ten sposób z kimś twojego pokroju można debatować
przez lata. Wymień mi, gdzie w Afryce na południe od Sachary znaleziono ślady
neandertalczyka. Możesz zacytować tego Reichholfa.
> Nie dopuszczasz mysli, że to oni sie mylą? A w zwiazku z tym,że przedstawione
> przez ciebie hipotezy w dużej częsci się wykluczają to na pewno któryś z nich
> pisze bzdury. Ale tych ich hipotez już bzdurami nie okreslasz. Podwójne
> standardy w ocenie prac i pogladów?
Hipotezy to hipotezy - czyli są mniej lub bardziej oparte na dowodach. Bzdury to
bzdury - dowodów brak. Po raz kolejny zdradzasz absolutny brak wiedzy o
metodologii badań naukowych. Po co zatem się mądrujesz?
> A wybacz. Powtarzanie numeru z kometą czy wulkanem to juz jest
> najlepszy dowód braku pomysłu na wyjasnienie sprzeczności.
Twój problem polega na tym, że wtedy rzeczywiście nastąpił wybuch wulkanu. i
było o tym wiadomo (z prac geologów) zanim powstała hipoteza Pożeganinie z
Afryką 2. Dodatkowo badania genetyczne potwierdzają, ze w tym samym mniej wiecej
czasie drastycznie spadla ilośc homo sapiens to tzw. wąskie gardło. I po raz
kolejny wymądrzasz się, nie mając minimalnej wiedzy
> Sam częsciowo przedstawiasz mankamenty tych hipotez. Ciekawe jak godzisz swoja
> pewność z ich wątpliwosciami. Jeden czy dwa exodusy. To jednak dość istotna
> różnica.
Nie wiem, czy wiesz, ale z tymi exodusami nie wędrowali żadni kronikarze.
Dopiero dziś uczeni na podstawie badań genetycznych i odkryć archeologicznych
próbują to zrekonstruować. Jesteś jakiś tak ograniczony, że ręce opadają.
Spróbuję ci to objaśnić na przykładzie z nowszej historii. Wiemy, że Mieszko I
wziął chrzest. Nie wiemy gdzie, ale historycy próbują to ustalić. Jedni
twierdzą, że było to w Poznaniu (gdzie odkryto najstarszy kościół piastowski),
inni że w Lednicy (gdzie są ponoć misy chrzcielne), jeszcze inni, że w Pradze
(bo z Czech Mieszko brał przykład), a jeszcze inni, że w Ratyzbonie (bo tak
pasowało z kościelnej geografii). Każda z tych hipotez ma słabe i silne strony.
Czy to oznacza, że któryś z badaczy kłamie? Nie najwyżej może się mylić, ale to
możemy sprawdzić dopiero, jak znajdziemy zapiski, które nam powiedzą, gdzie
Mieszko się ochrzcił. A z czasów neandertalczyka, czy exodusu homo sapiens nie
będzie nigdy zapisek, zawsze będą domysły. Co nie znaczy, że ogólna zasada
ewolucji jest błędna - błędne mogą być szczegóły.
> Może nie uwierzysz ale mam coś współnego z nauka
Chyba z wydziałem teologii. Słyszałem, że tam jest straszny poziom, tzn.
strasznie niski
> Zatem odniosłem sukces. Przyznałeś wreszcie, że moja główna teza o tym, że
> przebieg ewolucji jest na razie tylko sferą nieudowodnionych w p e ł n i
> hipotez jest słuszna. Twierdzisz jedynie z całkowitą pewnoscią, że faktem jest
> sama ewolucja. Hm. Jeżeli hipotetyczne są wszystkie procesy składające się na
> proces główny to naprawdę trzeba mieć dużo pewnosci siebie by twierdzić, że
> proces główny jest faktem a nie hipotezą czy teorią.
Nie, sama ewolucja jest faktem - tak samo jak chrzest Mieszka. Nie znamy
szczegółów, możemy się ich domyślać, próbować je rekonstruować na podstawie tego
co mamy. Przy czym z czasem o ewolucji człowieka będziemy wiedzieć coraz więcej
- wraz z kolejnymi odkryciami i kolejnymi wynikami badań genetyków, a o chrzcie
Mieszka raczej nie - chyba, że nastąpi sensacyjne odkrycie jakiejś nieznanej
kroniki średniowiecznej
Wiesz czego nie rozumiem? - od iluś dni pleciesz tu bzdury, a w tym czasie
poszedłbyś do biblioteki, przeczytał książkę - np. nieco juz przestarzałe, ale o
niebo lepsze od twojego Reichholfa: J. Shreeve, Zgadka neandertalczyka, czy Ch.
Stringer, R. McKie, Afrykański exodus. Obie napisane bardzo przystępnym
językiem, może nawet ty je zrozumiesz. I sprawdź też, gdzieś w słowniku co to
jest teoria, hipoteza, teza itp. Później wróć i możemy jeszcze podyskutować, bo
na razie to nie ma sensu
Strona 3 z 3 • Znaleziono 145 rezultatów • 1, 2, 3