sine usta

Widzisz posty znalezione dla hasła: sine usta





Temat: Czytelnia - Wojciech Giedrys - "Ścielenie i grzebanie&q
Wojciech Giedrys - "Ścielenie i grzebanie"

ur. 1 stycznia 1981, studiuje filologię polską i dziennikarstwo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Prozaik, krytyk literacki.
Wiersze, opowiadania, szkice i artykuły krytycznoliterackie publikował m.in. w „Opcjach”, „Borussii”, „Tytule”, „Kartkach”, „Ha!arcie”, „Toposie”, „Portrecie”, „Przeglądzie Artystyczno-Literackim”, „Undergruncie”, „Kulturze”, „Breg-Arcie”, „Akancie”, „Avesie”, „Poetice”, „Kursywie” i „Artylerii”. Już niedługo ukażą się też w: „Twórczości”, „Kresach”, „Akcencie” i „Tyglu Kultury”.
Pomysłodawca i założyciel Pisma Artystyczno-Literackiego „Undergrunt”, a także organizator imprez promujących pismo i stowarzyszenie w: Piwnicy Pod Aniołem, Dworze Artusa, Klubie „Od Nowa”, Domu Muz, Miejskim Ośrodku Kultury w Olsztynie. W latach 1998-2002 obejmował funkcję redaktora naczelnego pisma „Undergrunt”, w latach 2000-2002 był członkiem zarządu Stowarzyszenia Artystyczno-Literackiego „Undergrunt”.
Obecnie jest współpracownikiem białostockiej „Kultury”, redaktorem działu literackiego toruńskiej „Teki” i od dwóch miesięcy uczestniczy czynnie w pracach Forum Krytyki Literackiej pn. „Literatorium”: www.literatorium.pl Inicjator i pomysłodawca nagrody krytyków Literatorium.
Brał udział jako autor tekstów w II, III, IV Majowym Buumie Poetyckim w Toruniu.
Jednym z jego ostatnich projektów jest strona poświęcona Toruniowi literackiemu, mająca być prezentacją autorów mieszkających w tym mieście.

Ścielenie

Najpierw podchodzę do okna, by sprawdzić,
Czy drzewo, które stoi naprzeciwko nie rzuca
Zbyt długiego cienia; później jest już wszystko
Na swoim miejscu: szafki kuchenne przecieram

Wilgotną szmatką, kurz na palcach dojrzewa,
A do pokoju wchodzi świeże powietrze i pierwsze
Okrzyki dzieci z podwórka. Zostają jeszcze wszystkie
Szafki, nawet te najwyższe, na których przyklejone

Wazony i zeszłoroczne muchy, uśmiercone przez
Nadgorliwego pająka, kwitną. Zbliżam się do tych
Wszystkich lepkich szuflad, powoli podnoszę dłoń,
By zanurzyć ją w starych rachunkach, listach

Do tej kobiety, o której już dawno zapomniały
Wzorowo zasuszone staruszki. Na koniec pozostaje
Prześcieradło i wygładzenie wszystkich nierówności,
I pierwszy sen, którego się nie pamięta lub nie chce.

Głowa wroga

Z zimnymi ogniami we włosach matki
Urodziłem się pierwszego dnia stycznia.
Rozłożyła na stole obrus: ogórki
Kiszone i jabłecznik jeszcze ze świąt,

Zdążyła jeszcze przygotować zupę
Grzybową na następny dzień i założyć
Świeżo uprane firanki. Powiedziała
Jeszcze Ojcu, że to na pewno nie dziś.

Matko, jakie było to spojrzenie, to
ostatnie, które przed szpitalnymi drzwiami
rzuciłaś Ojcu, zagryzając sine
usta? I co myślałaś w chwili, kiedy

karłowata salowa krzyknęła: To
chłopiec! Nie Agnieszka, z którą co dzień
plotłaś warkocze i stawiałaś babki
z piasku, sprzedawane za parę groszy,

na którą w szafie czekały sukienki
po kuzynce Monice, dwa różowe
kombinezony z RFN i Grzesio,
dwuletni brat wieczny niejadek; Matko.

Pierwsza krew

Mój brat był Boniek, a ja byłem Buncol,
Rakietą do tenisa strzelaliśmy
Do wszystkich Volksdeutschów i SS-manów.
Na miasto przeważnie wyjeżdżaliśmy

Jednym wózkiem prawie jak czarnym tankiem.
Waty cukrowe, dwa długie balony
Zakończone drutami wkraczały do
Sklepu ze słodyczami Słodka Dziurka.

Zaczynało się polowanie, walka
Zacięta z przepastnym portfelem matki,
Cenami niedbale zapisanymi
Na wyciętych z brystolu kartonikach

I lizakami, z których wystawały
Zatopione w lukrze głowy żołnierzy,
Resztkami gardeł proszących o pomoc.
Oczywiście gotowi byliśmy pomóc.

Ziółko Anielskie

Beszamelowe dłonie przysuwała
Do Ziółka Anielskiego, nazywała
Mnie tak zawsze, gdy pod drobnymi
Palcami ożywało, cicho stękając,

Ciasto na pleśniaka. Zaparowane
Okna, które wycierała po wszystkim
Matka, nabrzmiewały aromatami
Migdałowymi i bestiami, które

Udało nam się z den garnków wytępić
Podstępem. Kuchenna chirurgia była
Przewidziana na sobotnie wieczory:
Pomidory pozbawione grzesznych

Dusz, wypełniało mielone, wołowe
Ciało; poczciwe i ciche buraki
Oddawały gęstą krew, zapadając
Na nieznany rodzaj anemii, poprzez

Którą nie można było ich odróżnić
Od na wieki wieków zaspanych, wrednych
Marchewek. Na koniec blade i mączne
Matczyne dłonie formowały księżyc.

Eddie





Temat: O nas...
Cała strona 12 jest poświęcona na wiadomości z powiatu kolneńskiego. W tym numerze jest także poniższy artykuł:


Kilkanaście osób widziało pobicie Adama. Nikt nie stanął w jego obronie, nie wezwał policji, nie powiadomił rodziny. Świadkowie milczeli dwa dni!

W sobotę po obiedzie Adam Gąsiewski powiedział rodzicom, że wychodzi spotkać się z kolegami. Około szesnastej, mieszkająca w pobliżu siostra szła do sklepu. Zobaczyła go z innymi na placu Wolności, w centrum Stawisk.
Była dokładnie godz. 21.02 (matka właśnie spojrzała na zegarek), gdy ktoś gwałtownie zapukał do drzwi. Nie było to pukanie syna. Otworzyła, usłyszała na schodach czyjeś kroki. Ktoś musiał przyprowadzić Adama. Uspokoiła się, że już jest w domu. Zachwiał się. Pomyślała, że pewnie sobie podpił. Otworzyła drzwi do jego, pokoju. Położył się.
W niedzielę wstała rano. Na siódmą wybierała się do kościoła. Po powrocie z nabożeństwa zajrzała do Adama. Koc ‼zmielony", a on na podłodze. Nie była w stanie sama go podnieść. Poszła do mieszkającej w pobliżu córki. Śpiącego ułożyły na łóżku. Oddychał. Nic je nie zaniepokoiło. Córka wróciła do swojego mieszkania.
Matka zaczęła przygotowywać obiad. Trochę dziwiła się, że Adam tak długo śpi, ale pomyślała, że obudzi go, gdy wszystko będzie gotowe. Około trzynastej weszła do jego pokoju. Natychmiast zauważyła, że leży w tej samej pozycji, w jakiej kilka godzin wcześniej położyły go z córką na łóżku. Próbowała obudzić. Na nic. Przerażona powiadomiła córkę.
- Przybiegłam. Wzięłam za rękę, wołałam. Ani drgnął! Uniosłam powieki. Miał dziwne oczy. Żadnych obrażeń. Zauważyłam krew w uchu, sine usta... - opowiada Alina Pulwin, siostra Adama.
Powiadomiła pogotowie. Karetka zabrała go do szpitala. Po drodze, koło Czernic, zaczął ‼uciekać”, ale udało się dowieźć żywego do Kolna. Wciąż nie odzyskiwał przytomności. Przewieźli go do szpitala w Łomży. Tu okazało się, że badania może zrobić szpital w Ostrołęce. Powieźli Adama prosto na OIOM.
W poniedziałek po Stawiskach rozeszła się wieść o ciężkim stanie Adama. Do jego matki i siostry zaczęły docierać nazwiska kolegów, którzy ‼kibicowali” jego pobiciu na placu Wolności i nazwisko sprawcy.
- Koledzy zaczęli wypytywać mnie o syna, a ja pytałam każdego z nich, czy naprawdę uważa się za kolegę Adama. Dlaczego nie bronił go przed tamtym. Dlaczego nikt nie powiadomił ani policji, ani mnie?! Przecież mieszkamy bardzo blisko placu Wolności! - rozpacza matka.
Tylko jeden przyznał otwarcie: milczał, bo się bał!
‼Tamten" (po trzydziestce, żonaty, dzieciaty) doczekał się w Stawiskach ironicznego przydomka ‼Waleczny". Wbrew pozorom, nie odstrasza posturą. Z wieścią o ciężkim stanie Adama, rozeszła się po Stawiskach pogłoska, że ‼Waleczny” zamierza teraz uciec do Wielkiej Brytanii.
Stawiski są poruszone. O stan Adama pytają jego rodzinę nawet nieznajomi, z okolicy.
Do Ostrołęki matka i siostra Adama jeżdżą co drugi dzień, codziennie dzwonią. Lekarze nie dają nadziei...
Na wniosek Prokuratury Rejonowej w Kolnie sąd aresztował ‼Walecznego" na 3 miesiące.






Temat: Mam doła :(
A więc tak..
to prawda mam ochotę iść do piachu.. dlaczego?
nie dlatego, że ciocia też umarła.. ale dlatego, że zaczynam naprawdę być zmęczona.. zmęczona jak nigdy.. mam już wszystkiego serdecznie dość, wiem, że większość z Was ma większe problemy ode mnie, co jest mi z tego powodu bardzo przykro.. ale ostatnimi czasy zauważyłam.. że moje życie jest do d...
mam na karku 31 lat, w przyszłym roku w styczniu skończę już 32 lata.. nie osiągnęłam w moim życiu nic.. mam tylko kochających moich rodziców.. których mam cudownych, też ich kocham, bo dużo im zawdzięczam, są na prawdę kochani! po za tym, że mam pracę nie pierwszą w moim życiu..., ale to nie ma dla mnie aż takiego znaczenia, co z tego ,że mam pracę, że zarabiam, że na stare lata będę miała emeryturkę, jak będę samotna.. ja to już wiem.. czuję to głęboko w sercu, że będę na stare lata całkiem sama.. bez miłych wspomnień.. takich jak np: narodziny dziecka, ślub.. kłótnie z mężem, namiętne zgody.. pierwsza komunia dziecka, potem jego albo jej studia, ślub, no i narodziny wnucząt.. tego nie będę miała.., na starość będę samotna jak palec, bez wspomnień.. bez niczego..
skąd u mnie takie czarne myśli..
otóż stąd.. że zaczęłam już na trzeźwo patrzeć na mój związek, teraz naprawdę widzę już to wyraźnie, że on ma mnie w d.. że traktuje mnie jak dziwkę.. owszem nie mówię, że sama nie jestem temu winna, ale myślałam, że jednak traktuje mnie poważnie.. ale teraz już widzę,że tak nie jest.. jak chcę z nim iść do kina.., albo do zoo albo gdziekolwiek.. to mi odpisuje,albo odpowiada, że innym razem.. a jak jego kumple proponują wypad, gdzieś, to zawsze znajduje czas, nagle może, bo ma czas.. Boże!! jaka ja jestem naprawdę głupia!!! ale wiem czemu tak się zachowuje... teraz już wiem...
otóż opowiem, Wam pewną historię moja przeszłość...aby Wam lepiej to wytłumaczyć, byście lepiej to zrozumiały, najwyżej po tym, co tu przeczytacie też ode mnie się odwrócicie, zrozumiem to..
kiedy miałam roczek.. zachorowałam na oskrzela, byłam bardzo silnie przeziębiona.. umierałam.. byłam można powiedzieć już prawie po tamtej stronie.. mama mi powiedziała, że byłam blada i miałam sine usta, no i że ledwo, ledwo oddychałam.. nie czekając aż karetka pogotowia przyjedzie, owinęła mnie kocem i wsiadła ze mną do taksówki i zajechała do szpitala, w tedy zimy były bardzo mroźne.. będąc na miejscu lekarz tylko na mnie spojrzał już wiedział, że umieram.. i aby mnie uratować dał mi bardzo silny lek.. który po fakcie okazał się być dla mnie w pewnym sensie wyrokiem.. ten silny lek owszem uratował mi życie.. ale zniszczył mi nerw słuchowy.. bo okazało się, że byłam na niego uczulona,.. no ale ten lekarz nie wiedział, o tym bo skąd miał o tym wiedzieć, nie miała czasu o nic pytać musiał działać.. bo tu liczyły się sekundy, gdyby mi nie dał tego leku nie byłabym teraz na tym cholernym świecie..
przez ten lek od tamtego czasu niedosłyszę na lewe ucho i tu noszę mały nie widoczny wewnątrz uszny aparat słuchowy, dzięki niemu słyszę więcej dźwięków.. mam lekki niedosłuch.. na prawe ucho słyszę dużo lepiej, tak więc tak to wygląda.. fakt tego aparatu nie widać.. ale przez niego nie mogę znaleźć faceta który by mnie po prostu pokochał i uszanował no i nie wstydził się mnie..
a przez niego jest jak jest.. teraz już wiem, że tak naprawdę on się mnie wstydzi, wstydzi sie ze mną gdziekolwiek pokazać... ale kiedy go o to pytam otwarcie,. czy się mnie wstydzi? za każdym razem wypiera mi się, że "nie" że nie ma czego sie wstydzić.. ale ja wiem jaka jest prawda! i nie dziwię mu się, rozumiem, go.. i dlatego wiem, że nie znajdę już nigdy takiego faceta, co by mnie pokochał i uszanował, bo każdy będzie się mnie wstydził, i nie będzie chciał gdziekolwiek ze mną się pokazać.. gdziekolwiek.. bo będzie się wstydził..
dlatego zaczynam rozumieć, że nie zasługuję ani na miłość ani na to by mieć rodzinę.. bo jestem trędowata.. dlatego wiem, że albo będę na starość samotna.. albo pójdę wcześniej do piachu... wolę to drugie rozwiązanie! bardzo chciałabym aby dopadła mnie jakaś poważna choroba i.. przepraszam, że to piszę, ale tak czuję w środku.. czuję,że taka jest prawda..
i tak to wygląda cała prawda o mnie!

P.S. Zrozumiem, jeśli Wy też ode mnie się odwrócicie..



Temat: Tajemniczy wyjazd
Własnie zobaczyłam świeży odcinek Bones, ten z Jarehedem... i tak mnie jakos przytłoczył... I jakos mi się udzieliło, chyba za bardzo ... smetne to jest ale zawsze jakiś cd( przez was nie spie po nocach tylko klikam jak szalona!!):

Było ciemno i zimno. Do tego było czuć dziwny odór unoszący się w powietrzu. Booth chciał się ruszyć, ale nie zdołał,bo był spętany. Otwarł oczy i nagle poczuł ból przeszywający mu czaszkę. Wydedukował, że jest spowodowany uderzeniem, które go powaliło. Nagle sobie uświadomił, że nie tylko jego ogłuszono.
-Bones!- powiedział głośnym szeptem- Bones! Jesteś tu?!
Zero reakcji. Nie! To było niemożliwe jak mógł do tego dopuścić. Poczuł nagłą panikę. Spróbował jeszcze raz zerwać więzy, tym razem bardziej skoncentrowany, jednak bezskutecznie. Wydawało mu się, ze mija wieczność. W końcu usłyszał cichy jęk za plecami.
-Bones?! To ty?- osoba za nim chciała cos powiedzieć, ale nie zdołała, bo zaczęła kaszleć.- Hej! Powiedz, że to ty!- wyczuć było w jego głosie prawdziwy strach.
-Tak Booth- cicho wyszeptała jego partnerka i znowu zaczęła się krztusić.
-Spokojnie, jakoś się z tego wygrzebiemy. – starał się pocieszyć tak naprawdę sam siebie. Kaszel Temprence zaczął się nasilać- Temprence, uspokój oddech. Proszę…-Spróbowała wykorzystać radę agenta w końcu jej kaszel stał się mniej dokuczliwy- Musimy się stąd wydostać.- Stwierdził stanowczo Booth.
-Mówiłam, że twoja odznaka nic tu nie zdziała- powiedziała dr Brennan, tak jakby ten fakt był w tej chwili bardzo istotny.
-Sweets miał rację, Jesteś złośliwa –skwitował Booth- Lepiej oszczędzaj oddech i kombinuj jak się stąd wydostać.
-Mam scyzoryk w kieszeni- odpowiedziała Tempie
-Pieknie! Ja musiałem oddać broń, a ty weszłaś sobie ze scyzorykiem- odgryzł się jej partner – mogliśmy przez to zginąć.
-Ale teraz dzięki temu możemy przeżyć- odpowiedziała pani naukowiec. – Tylko nie umiem go wyjąć- powiedziała ochrypłym głosem.
-Jesteś tuż za mną? Czy będę w stanie dosięgnąć twojej kieszeni? – spytał rzeczowo splątany Booth. Chwila ciszy- Bones?!
-Ja go nie mam w kieszeni- stwierdziła zaskoczona Tempie i zdała sobie sprawę z tego, co z nim zrobiła.
-A gdzie?- spytał zaskoczony agent specjalny.
-W bucie…- odpowiedziała zrezygnowana.
-Przecież jesteśmy bez butów!
-Nie mogłam nas narażać, jakby mnie przeszukali po kieszeniach- próbowała się usprawiedliwić, znów zaczęła się krztusić.
-Bones? Bones! Spokojnie zaraz coś wymyśle- zaczął się gorączkowo zastanawiać nad uwolnieniem, ponieważ jego partnerka znów traciła możliwość oddychania. Próbował wymacać cokolwiek wokoło, było strasznie ciemno i zimno.
-Booth.. – powiedziała słabym, zachrypniętym głosem Temprence i zamilkła.
-Nie! Bones!- krzyknął Booth lecz ona nie odpowiedziała. Zaczął się jeszcze mocniej wyrywać z uścisku. Zadziałała adrenalina, Mocno zdarł sobie naskórek z dłoni, ale się uwolnił. Jeszcze trochę zamroczony zimnem i ogólną sytuacją powoli przeczołgał się do Brennan. Była przywiązana do jakiegoś pala, nieprzytomna i nie oddychała. Szybko ja uwolnił i zaczął akcje reanimacyjną. Było potwornie zimno, lecz nie przestawał.
-Nie!- powtarzał podczas masażu serca- Musisz żyć!
Nie wiedział, czy straciła przytomność przez zimno i osłabiony organizm, czy przez kolejne czary mary szamana. Nie było to w tej chwili ważne. Po kolejnym wdechu w jej sine usta odzyskała oddech. Była zimna, za zimna. Rozejrzał się dokładnie wokoło. Musieli być w jakimś pomieszczeniu. Dotarł do najbliższej przeszkody i pchnął ja lekko. Okazało się, ze są w tipi. Tylko o wiele mniejszym od tego, w którym przebywali niedawno i bez źródła ciepła. Wymacał podłogę i znalazł jakiś pled. Osłonił partnerkę sprawdzając czy dalej oddycha. Na szczęście oddychała.
-Bones! – próbował ją ocucić- No dalej Bones! Obudź się!- poskutkowało, lekko otworzyła oczy. –Temprence! Zostań ze mną. Słyszysz mnie?
Była zdezorientowana, nie dochodziły do niej słowa partnera. Słyszała je ale nie mogła się do nich ustosunkować. Po prostu czuła się strasznie zmęczona. Zmęczona i senna.
-Nie! Zostań ze mną nie zasypiaj! Idę sprowadzić pomoc. Zaczekaj tu i nie zasypiaj! – Jakimś cudem znalazł wyjście i wydostał się z tej indiańskiej konstrukcji. Wybiegł na śnieg. Nagle zdał sobie sprawę, że przecież ma komórkę. Wyjął ją z kieszeni – brak zasięgu. Wydawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciw nim. Nagle za krzakiem zauważył ruch.
-Hej kto tam jest? Kimkolwiek jesteś, potrzebuje pomocy!

c.d.n.- wiem tragiczne strasznie…. ale naprawdę udzieliło mi się po odcinku Booth się za mało uśmiechał!! Mam nadzieje, że mimo wszystko się spodoba



Temat: Śnieg
Następnej Wiećmie. Ale tym razem wyszło kiepsko, choć się starąłam. Wybacznij, Kas.

ŚNIEG

. Śnieg z niemal niesłyszalnym szelestem opadał na ziemię. Otulał wszystko dookoła mroźnym, białym puchem.
Osiadał na idealnie przystrzyżonych żywopłotach i nienagannie skoszonych trawnikach. Tworzył niesamowite wzory na oknach i szczypał co poniektórych przechodniów w policzki. Mieszkańcy dziwili się, skąd ta nagła zmiana pogody. Przecież u nich rzadko padało. Prawie nigdy. Święta równie dobrze mogli spędzać w swych ogrodach, piecząc kiełbaski i popijając chłodną lemoniadę. Teraz wszyscy skryli się w swoich idealnych domkach i obserwowali tę anomalię ze zmarszczonymi brwiami.
Wszędzie czuć było radosną atmosferę świąt. Sąsiadki biegały do siebie i wymieniały przepisami oraz najnowszymi plotkami. Komentowały ozdoby i ze sztucznymi uśmiechami życzyły sobie wesołych świąt.
Na osiedlu było jasno jak w dzień od kolorowych lampek i innych ozdób.
Jedyny ewenement stanowił górujący nad tym wszystkim, mroczny zamek. Na tle ciemnego nieba budowla wyglądała wręcz przerażająco. Gospodynie, które do tej pory obojętnie patrzyły w tamtą stronę, teraz niechętnie kierowały wzrok na wzgórze, jakby bojąc się, że ON wróci. Ale przecież nie żył, cały rok mieli spokój…
Nasza historia dotyczyć będzie chłopca. Chłopca, który w owym zamku mieszka.

A w samym zamku panował mrok. Płatki śniegu wdzierały się przez dziury, a chłodny wiatr hasał po przestronnych korytarzach i zawodził żałośnie. Cicha muzyka budynku. Szelest pajęczyn, tupot nóżek małych myszek, skrzypienie desek.
Jakby wspiąć się na górę, po wyszczerbionych schodach, nie natrafimy na nic ciekawego. Ot, zakurzone i zapomniane posągi, wykrzywiające się groteskowo.
A gdy już wejdziemy na górę, wchodzimy na stryszek. W ścianie zionie ogromna dziura, przez którą płatki wlatują leniwie i topią się na spróchniałych deskach podłogi. Jedynym ewenementem jest wnęka, a w niej ponaklejane do ściany obrazki. Wycinki z gazet, zdjęcia i inne dziwne rzeczy.
I tu mieszka ten nieszczęśliwy i niekompletny chłopiec.

* * *

Gwiazdka. Wiedział, że to już dziś. W swoim małym kalendarzyku odhaczał dni i miesiące. Przez dziurę w ścianie dyskretnie obserwował ludzi, którzy stroili domy. Próbował wypatrzyć dom, w którym mieszkała Kim, jednak nie potrafił go dostrzec.
W bezdennie czarnych oczach odbijał się psychodeliczny blask kolorowych lampek i ozdób. Sine usta, jak zwykle zaciśnięte w ciup i nieruchomy wyraz twarzy. Kim nauczyła go śmiać się, ale przez rok znowu zapomniał, jak to jest. Jego serce ponownie zmieniało się w bryłę lodu. Czasem dotykał tego miejsca nożycami, wyobrażając sobie drobną i ciepłą dłoń Kim. Czasem jego wargi były ciepłe, gdy przypominał sobie pocałunek. Delikatny, jak muśnięcie skrzydeł motyla, ale dla Edwarda wystarczający.
Szczęśliwe chwile, spędzone w domu Boggsów wracały w najmniej oczekiwanych momentach. Jednak wspomnienia były coraz bardziej niewyraźne i Edward bał się, że całkiem zapomni. Nie mógł przecież wrócić do nich, by złośliwe sąsiadki nie wszczęły awantury. Kim na pewno miałaby problemy. Nie wspominając o nim samym.

Płatki śniegu miały niesamowite kształty. Ni to gwiazdy, coś niesamowitego. Edward podziwiał śnieg. Czuł, że jest w nim coś podobnego do niego samego. Śnieg był zimny, ale w kontakcie z ciepłem, topniał. Edward też topniał, gdy spotkał Kim.
Śnieg był ulotny. Raz był, a zaraz potem zostawała po nim tylko kropelka.
Nożycoręki podziwiał to zjawisko, patrząc jak białe płatki osiadają na metalu jego nożyc. Przypatrywał im się bacznie, jakby chcąc zapamiętać kształt.

Wynalazca czytał mu kiedyś o śniegu. I, tak, to chyba było akurat na Gwiazdkę. Wynalazca był samotny i przyjemność sprawiało mu przebywanie ze swoim dziełem. Edward był dobrym słuchaczem, bo chłonął wszystkie informacje jak gąbka. Słuchał ich wręcz z niewidoczną na twarzy fascynacją.
Czytając „Opowieść Wigilijną” Wynalazca podkreślił dobitnie zmianę Ebenezera na lepszego człowieka, aluzyjnie udzielając Edwardowi lekcji. Łączył przyjemne z pożytecznym. W pustym pokoju słychać było tylko jego suchy głos i szelest kartek
Humanoid jednak słuchał. Od czasu ostrza nożyc uderzały o siebie z cichym „cyk, cyk”, ale dla Wynalazcy był to dobry znak. I tak wkrótce jego eksperyment miał otrzymać parę nowiutkich rąk. I wtedy będzie prawie kompletny. Prawie.
A wracając do opowieści o śniegu, Edward chciał wiedzieć, jak on wygląda, jaką ma fakturę lub smak. W ich miasteczku prawie nigdy nie padało. A śnieg wydawał się cudownym zjawiskiem.

Teraz już wiedział. Śnieg nie miał smaku, był zimny i przyjemny zarazem. Ale Nożycoręki miał wrażenie, że coś podobnego krąży w nim. Nieprzyjemnie mrozi całe ciało i paraliżuje.
Nowa odmiana śniegu – samotność.
Jego drobna, chuda postać stała w dziurze. Na tle majestatycznego zamku Edward wyglądał niczym mrówka.
Chłodny wiatr i wirujące w nim płatki muskały zmierzwione włosy. Płatki osiadały na bladych policzkach, sinych ustach, czarnych rzęsach. I na nożycach.
Każda drobinka była chwilą smutku. Mijały pierwsze święta, które spędził bez Kim. A tych świąt miało być jeszcze bardzo, bardzo dużo.

Fin.



Temat: B&B [M] [38/38] [Z]
Spełniam życzenia

Część 25

Endżoj:

Niecałe 2 godziny wcześniej

Po zjedzeniu kanapek przygotowanych przez Seeley’a Brennan wzięła szybki prysznic. Już miała opuścić mieszkanie, gdy zauważyła swoją komórkę na blacie. Schowała urządzenie do kieszeni spodni. Zwarta i gotowa na nowe wyzwania wyszła z mieszkania zamykając na zamek. Zobaczywszy swoją klamkę po raz kolejny pomyślała jak pewnego wieczoru wpijała się jej w plecy i wcale jej to wtedy nie przeszkadzało.
-Jeszcze trochę i będę musiała ją wymienić- powiedziała sama do siebie z wielkim bananem na twarzy. Wiedziała, że jej życie nareszcie ma szanse na jakąś stabilizacje i to powodowało falę szczęścia. Jak dawno nie czuła się tak bardzo na miejscu. Postanowiła nie przejmować się dość dziwnym… zajściem (?) jakie miało miejsce parę dni temu nieopodal równika. To musiało być przemęczenie –przypomniała sobie słowa profesora Brocka i postanowiła się trzymać tej wersji. Na szczęście Booth nie naciskał na nią w tej kwestii, chociaż wiadomo było, że się o nią martwi. Taaa jej Seeley zawsze wie jak z nią postępować. To zaczynało być nawet trochę denerwujące. Powie mu wszystko jak sama się do tego jeszcze trochę zdystansuje. Tego jej było trzeba – czasu.
Te i inne myśli krążyły w głowie pani antropolog, gdy weszła na parking. To, co zobaczyła zmroziło ją. Przy jej samochodzie niecałe 3 metry od niej stał rudowłosy mężczyzna. Zamarła sparaliżowana tą sytuacją. Poznała go. To był Johnny, co prawda skrócił włosy i zapuścił brodę, ale to z całą pewnością był on. Ten sam, który był w białym pokoju. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi, a tętno rosło z każdą sekundą. Ogarnęła ją panika. Całe szczęście, które się w niej tliło od jakiegoś czasu wyparowało. Nie wiedziała, co robić. Mężczyzna przyglądał się jej z szyderczym uśmiechem.
-Witaj Temprence- jego głos wzbudzał w kobiecie odrazę. Nie odpowiedziała, nie była w stanie.- Nie dokończyliśmy naszego rytuału ostatnim razem, ale nie bój się została tylko kwestia twojej ofiary Bogu.- łapczywie nabrał powietrza, cała ta sytuacja zdawała się być dla niego bardzo ekscytująca.- Zobaczysz, że dzięki temu przyjmie cię na swe łono, a i ja zostanę zbawiony! –Johnny ruszył w jej kierunku. Tempe wydawało się, że każdy krok robi w zwolnionym tempie. W jego oczach widziała chłód ten sam, który nawiedzał ja w koszmarach. Wydawał się być opanowany, tylko głos nieco wyrwał mu się spod kontroli. Ostateczne adrenalina w końcu uwolniła ją z osłupienia, jednak wcześniej mężczyzna zdążył złapać ją za przedramię. Mimo drobnej postury miał żelazny uścisk. Jego dotyk sprawił, że Temprence opamiętała się i zaczęła się bronić. Uderzyła mężczyznę wolną ręką w bok próbując się wyrwać. Mimo, ze cios był silny uścisk na jej ręce nie zelżał. Po krótkiej szarpaninie mężczyzna sprowadził ja do parteru.
-Nie uciekniesz przed przeznaczeniem- wyszeptał, pochylając się nad nią. Uderzyła go głową i podcięła nogi. W końcu uwolniła się. Szybko powstała i zaczęła uciekać do swojego mieszkania. Nie wiedziała czy mężczyzna ją goni nie miało to różnicy i tak gnała, co sił. Jeszcze nigdy tak szybko nie pokonała tej drogi. Podbiegła do drzwi i szybko przeszukała torebkę, aby znaleźć klucze. Ręce się jej tak trzęsły, że klucze wypadły na podłogę. Szybko je podniosła i spanikowana ostatecznie włożyła klucz do zamka. Drzwi się otwarły wskoczyła do środka jak oparzona. Zamknęła od razu wszystkie zamki i z niepokojem wpatrywała się w nie, powiększając dystans miedzy sobą a drzwiami. Po chwili ktoś mocno je szarpnął.
-To nie koniec Brennan i ty dobrze o tym wiesz !–usłyszała jego głos. Przez następne 5 minut nie zmieniła swojej pozycji. Adrenalina zdawała się ją leniwie opuszczać. Nagle poczuła na twarzy jakąś ciecz, a w ustach metaliczny smak krwi. Dotknęła ręka okolic ust i zobaczyła krew. Przy uderzeniu mężczyzny głową musiała spowodować krwotok. Ruszyła do łazienki i włączyła zimny prysznic, zaczęła przemywać twarz, jej ciało płonęło- musiała to zmienić. Weszła pod prysznic, który wydawał się być błogosławieństwem. W głowie tłoczyły się najbardziej niepożądane myśli. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
-Weź się w garść Brennan! -Powiedziała na głos, jakby to miało jakąś różnicę.
Co robić?! Cholera! Zadzwoń do Bootha!
Trzęsącymi się rękoma wyjęła komórkę z kieszeni, która wypadła na dno brodzika roztrzaskując się z hukiem. Kucnęła, aby pozbierać jej części. Chciała ja złożyć, gdy zdała sobie sprawę, ze przecież urządzenie i tak jest całe mokre.
Nie uciekniesz przed przeznaczeniem… Nie dokończyliśmy naszego rytuału ostatnim razem… Nie uciekniesz… To nie koniec Brennan…
Słowa jej oprawcy zdawały się wirować w jej głowie, a ona nie umiała się ich pozbyć z świadomości. Z bezsilności skuliła się. Ciało zaczęło drętwieć z zimna, ale ona tego nie czuła. Czas się dla niej zatrzymał. Czy kiedykolwiek ten koszmar się skończy?

Z tego dziwnego stanu ocknęła się dopiero na dźwięk słów jej partnera. Napotkała ciepło jego czekoladowych oczu, które teraz ukazywały niepokój.
-Bones, co się stało? -chciał zapytać o komórkę, ale w tym momencie zauważył jej pozostałości.
-On tu był.- Seeley zauważył, ze kobieta ma sine usta z wyziębienia.
-Kto…? Temprence kto tu był?!- jego ton był stanowczy.
-Johnny- odpowiedziała ledwo słyszalnie cały czas patrząc Booth’owi w oczy.
Agent od razu wiedział, o którego Johnny’ego chodzi. Słowa Tempe wydawały się być niedorzeczne. Booth zmarszczył brwi.
-Ale to niemożliwe, właśnie wróciłem od Cullena. Johnny popełnił samobójstwo.

c.d.n.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nflblog.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Znaleziono 104 rezultatów • 1, 2