silniki do łudki

Widzisz posty znalezione dla hasła: silniki do łudki





Temat: Tajemnica super-bombowca TB-7
sowieckie schematy służbowe a obecne słów znaczeni
Może małe wyjaśnienie dla coponiektórych zanim pojawią się posty, że jak napisano "kierownictwo Tupolewa" to Tupolew konstruował - bo nie zawsze słowa odpowiadają rzeczywistości, zwłaszcza sowieckiej.

> Projektowanie nowego bombowca prowadził Władimir Michajłowicz Pietlakow,
> pod ogólnym kierunkiem Andrieja Nikołajewicza Tupolewa. Jednocześnie,
> w jego opracowaniu od początku aktywnie uczestniczył,Iosif Fomicz Niezwał,
> który od końca 1937 r. został kierownikiem prac nad TB-7 i jego modernizacją

1. Tupolew nie był szefem byle jakiego biura Konstrukcyjnego - on był szefem CKB w CAGI i w dodatku jednym z założycieli CAGI. Samoloty skonstruowane w CKB były oznaczane ANT. Kto ciekaw, niech sprawdzi ile i jakich w owym czasie (tj. do początku czystek) samolotów powstało w CBK a ile poza.
Realna pozycja Tupolewa odpowiadała dzisiejszemu szefowi koncernu, np. Boeinga. Oczywiście wie co i dlaczego B787 ma opóźnienia ale żeby zaglądał konstruują w obliczenia czy rysunki? No bez jaj. On co najwyżej zatwierdzał założenia konstrukcyjne typu zasięg, udźwig albo uzbrojenie.

2. Rzeczywistym głównym konstruktorem był Pietlakow. Głównym konstruktorem, czyli kimś, kto decyduje o ilości i rodzaju silników, użytych technologiach, układzie konstrukcyjnym i dziesiątkach tego typu "duperelach" w tym o rzeczach najważniejszych - gdzie tniemy, jeśli dwóch wymagań nie sposób pogodzić. Rola głównego konstruktora jest siłą rzeczy zasadnicza na początku projektu - dlatego wszyscy pamiętają o Mitchellu choć zmarł przed początkiem produkcji seryjnej Spitfire'a a mało kto kojarzy ludzi którzy go rozwijali przez 10 następnych lat.
Główny konstruktor w warunkach sowieckich pełnił dodatkowo jeszcze jedną funkcję - był głównym marketingowcem produktu. To on przekonywał wojsko, różne rady albo i tow. słoneczko że ten i tylko ten samolot (czołg, armata, karabin) powinien trafić do produkcji.

3. Jeśli główny konstruktor ma na głowie parę konstrukcji, to zwykle te mniej absorbujące (znaczy się - samolot lata i można go produkować, choć dalej jest mnóstwo pracy) dostają konstruktorów prowadzących albo różnych kierowników - czyli ludków głównie organizujących pracę. To nie są ludzie podejmujący wielkie decyzje - ale choćby wymiana silników to przerobienie sporej części instalacji i oprzyrządowania, wiec roboty jest mnóstwo. A Niezwał został "kierownikiem" akurat jak Pietlakowa posadzili żeby się zajął konstruowaniem czegoś, co później zostało Pe-2.

pozdrawiam
jasiol





Temat: żeglowanie jachtem mieczowym po Adriatyku
Skontaktuj sie z konsulatem Chorwacji. Z cala pewnoscia potrzebne beda jakies papiery. Np. platna "prijava" - pozwolenie na plywanie po ich wodach (brak tego dokumentu uniemozliwia stawanie w portach bo sprawdzaja, a jak zlapia Cie bez tego, zaplacisz kare). Poza tym trzeba miec liste zalogi. Musi byc ona zalatwiona w kapitanacie czyli nie mozesz startowac z byle jakiego portu (nie kazdy ma kapitanat). Pewnie cos jeszcze, ale nie pamietam bo na polskim jachcie plywalem w Chorwacji kilka lat temu.

Z tego co wiem, zamierzaja w tym roku walczyc z "konkurencja" dla ich jachtow czarterowych. "Prijava" i inne formalnosci moga okazac sie drogie i skomplikowane. Dokladnie wypytaj sie ile co kosztuje. Moze sie okazac, ze jak do kosztu trasportu lodki dodasz koszty zalatwienia formalnosci, cala impreza wyjdzie drozej niz czarter jachtu na miejscu :-( Na tym ma wlasnie polegac walka z zagraniczna konkurencja...

Kilka razy korzystalem z jachtow "tubylczych" i wbrew pozorom nie jest to strasznie droga impreza. W zeszlym roku bralem Bavarie 32 na 4 osoby na 2 tygodnie i wyszlo mi WSZYSTKICH kosztow imprezy po okolo 2400 zl na ryja (wtedy Euro bylo drozsze niz dzis). Niby drogo, ale mozna probowac znalesc mniejszy jacht albo poplynac w wiecej osob :-) Z Twoim patentem (zeby wyczarterowac jacht w Chorwacji trzeba miec jeszcze swiadectwo radiooperatora bo wszystkie jachty maja UKFki) bez problemu poprowadzisz jacht do 10 m dlugosci. Jedyne co moze sprawic Ci klopot to manewry w portach, ale kiedys musi byc ten pierwszy raz :-))) Trzeba sie tylko ubezpieczyc, zeby ewentualny przepadek kaucji (absolutnie nie zycze!) pokryl ubezpieczyciel. Zreszta nie ma strachu. Obsluga portow naogladala sie juz takich rzeczy, ze potrafia naprawde skutecznie pomoc. Co najwyzej obsobacza :-P

pzdr

PS Nie ma zadnych problemow z zeglowaniem mieczowka. W miesiacach letnich trzeba zaopatrzyc sie raczej w solidny silnik :-) Wiatr jest sporadycznie, ale potrafi tez zdrowo dmuchnac (w zeszlym roku caly dzien zeglowalem w bora wiejacym do 10B - wialo od brzegu wiec fala byla mala) i wtedy moze sie okazac, ze na zaglach nie dasz rady wyjechac na wiatr - solidny, niezawodny silnik jest wtedy niezbedny!






Temat: Grajdołek nad Oceanem ...
Milordzie, może opowie nam historię o początkach swojego pływania podobna do
tej ???
"Kiedy z tatą pierwszy raz wsiadałem na łódkę, to w ogóle nie rozumiałem, o
czym tata mówi. Jakieś pagaje i bulaje... Teraz już wiem!...
No może tylko oprócz tego, co to jest takiego longholflaszencuma...
A więc tak:
Rufa to jest to, na czym się siedzi... gdy się steruje
Dziób nie do końca rozumiem, ale z tego, co tata mówił, to to jest takie głupie
coś, w co się robi chlup!!..
Cuma to jest taki poplątany, zawsze pełen węzłów sznurek z przodu i zawsze za
krótki, gdy go trzeba rzucić, by nas ktoś podholował, bo znowu zepsuł się
wiecierok.
Wiecierok to jest bardzo dziwna maszyna. Wydawało mi się, że to silnik do wody.
Ale w portach zawsze widziałem, że używany jest jak śmigło w samolocie. Tata
odpalał go zawsze w powietrzu, śmigło się kręciło, huk był straszny, kupa dymu,
a łódka jak stała tak stała! Potem zawsze trzeba było coś tam wymieniać, bo
powietrze podobno źle coś tam smaruje, ale ja nie wiem dokładnie, o co chodzi.
Bulaj jest to okno, przez które kapie, gdy pada deszcz, a tata zawsze wtedy
mówi, że na przyszły sezon to je uszczelni. I tak już od ośmiu lat.
Reling to taka lina dookoła łódki, która służy do wieszania prania ciocia
Dzidzi. Rumpel kij od steru, którego trzyma się tata, żeby nie wylecieć za
burtę.
Burta to to, za co wyleciał tata, gdy na pokładzie poślizgnął się na kremie do
opalania cioci Dzidzi. Pokład miejsce do opalania cioci Dzidzi, zanim z tatą
postawią pałę.
Pała to to, co tata z ciocią Dzidzią stawiali pod mostem na Kirsajtach. A ja
trzymałem krzyżak.
Krzyżak to to, co ja trzymałem na Kirsajtach, gdy tata z ciocią Dzidzią...
Cioci Dzidzia to taka nasza z tatą żeglarska tajemnica, o której nikomu nie
mówiłem... Oczywiście poza mamą!..

Mieszkam teraz u babci, zanim w domu się uspokoi i zastanawiam się: co to
takiego ta longholflaszencuma?!!!! "

Już siadam do lunchu :)))




Temat: stracone pokolenie?
Mammajo,-

Jestem dzieckiem zeglarza.
Ja, po prostu, od niemowlecia nie znam innego spedzania urlopow czy dluzszych
weekendow jak "na lodce" - .
Rodzice mieszkali w Warszawie,- najblizej bylo na Mazury -wiec i ja hmmm ...
z ksiazek wiedzialem iz w Polsce sa jakies gory (Tatry? - czy
cos "takiego" )) ).
1-sza lodke odziedziczylem po Ojcu (jakze by inaczej).
Przez lata nie przyjezdzalem do Polski (78-84) ale jak juz zaczalem
odwiedzac ... .
Warszawa mnie "rozczarowala" - unikam jak moge! (nie bardzo moge - bo mieszka
tam Mama-emerytka i moje dziecko - zonate i dzieciate - ) ), wiec 2 x
conajmniej na 10-14 dni - Mazury! - .
Na Szlaku Wielkich Jezior znam kazda trzcine, chyba (niewiele sie zmienilo od
ostatniego zlodowacenia - nawet 50 lat metod "sierpowo-mlotkowych" niewiele
zaszkodzilo "geologicznie") - jest to akwen "akurat" na moje kilkunastodniowe
pobyty.
W miedzyczasie (w czasie mojej polskiej absencji) z braku "mazurskich
atrakcji" - spedzalem "zeglarsko" wolny czas na Morzu Polnocnym ( znajomi
Holendro/Niemcy maja tam lodke).
Moje dluzsze morskie wyprawy to Ilsemeer(Hol) - Biscaye i "tour Morze
Srodziemne" - .
Nie zasmakowalem w zeglarstwie zespolowym - .
Dla mnie wypoczynek to - Ja (ew. z kims bliskim) + troche wiatru - .
Ambicji wyczynowo/sportowych nie mam i nie mialem.
Mazury maja ta zalete iz na "szlaku" Wegorzewo, Gizycko, Sztynort, Mikolajki,
Ruciane i tak co "chwila" spotykasz znajomych - a w Marinach co 2-gi to
znajomy "pijaczyna" (wada Mazur! - tam nie mozna byc trzezwym! - ).
Zeglarstwo Srodladowe (na wlasnej a nawet czarterowanej lodce) - ma spore
zalety.
W odroznieniu od standartu (znanego mi z dziecinstwa) dzisiejsze lodki sa tak
wyposazone ze nie ma roznicy miedzy hotelem a lodka! -
Ciepla/zimna woda,lazienka z prysznicem, kuchenka mikrofalowa, TV, ogrzewanie
i na niektorych klimatyzacja - czynia Cie calkowicie niezaleznym od bazy
noclegowo-hotelowej co tez w dzisiejszej, wolnokonkurencyjnej rzeczywistosci -
nie jest zadnym na Mazurach problemem - .
Siec, juz semi-profesjonalnie administrowanych Marin-Portow z mozliwoscia
wykupienia stalego miejsca cumowania + zimowanie, slipowanie, podlacza pradu i
wody troche "ucywilizowaly Mazury" - choc jeszcze do europejsko/swiatowego
poziomu nam daleko! Niech mnie ktos uswiadomi czemu nie ma na calych Mazurach
mozliwosci tankowania paliwa do silnikow "na wodzie"? - tzn. sa! - ale
wszystko "nielegalne" i uragajace zasadom ochrony srodowiska .
No taaak - ale "To Polska" - wlasnie -
Zapraszam serdecznie na Mazury!
Komary - prawie tak samo dokuczliwe jak w ...Szwecji i nie trzeba wymieniac
KASY (ceny - tez ten sam poziom!) - ).




Temat: Tragedia na Mazurach
Trudno się nie zgodzić, że wynajmując łódkę, muszę mieć gwarancję,
że łódka jest bezpieczna. Inna sprawa co to znaczy "bezpieczna
łódka". Te sprawy powinny regulować jednoznacznie przepisy, które
jak widać jednoznaczne nie są, bo pewnie być nie mogą. Co to znaczy
niezatapialna łódka? Żeby spełnić jednoznacznie ten przepis, łódki
musiały by być wykonywane z niezatapialnych materiałów, łącznie z
ożaglowaniem i takielunkiem, oraz powinny być pozbawione
balastu ... . Czy to znaczy, że byłyby bezpieczniejsze?
Nie wiem, ale zapewne byłyby wielokrotnie droższe, mniej sprawne i
wygodne ... . Nie ma w praktyce niezatapialnych łódek,
niewywracalnych jachtów, bezpiecznych samochodów i samolotów. Żadne
przepisy tego nie zmienią i takie tragedie jak ostatnia, będą się
zdarzać. Nie zmieni tego nawet 4-krotnie dłuższy i droższy kurs na
żeglarza, bo wszystkiego przewidzieć i przećwiczyć nie da się. Tak
jak kierowca zaraz po kursie i egzaminie wymaga tysięcy km praktyki,
tak żeglarz po egzaminie musi pływać i zdobywać praktykę. Nie
czarujmy się, większość pływających po Mazurach, to żeglarze mający
uprawnienie zdobyte wiele lat temu, a żeglują przez tydzień w roku.
Z tego tygodnia sporo na silniku, bądź przy kei w marinie. Brak im
zwyczajnie opływania, praktyki, wyobraźni, znajomości czarterowanego
sprzętu, a wiedza teoretyczna dawno uleciała. Brak im instynktu
samozachowawczego, który potężnieje wraz z każdym tysiącem
wypływanych godzin, choć wypadki zdarzają się także bardzo
doświadczonym. Woda to żywioł, trzeba go oswajać, ale i mieć wobec
niego pokorę. Sprawa patentów, łódek budowanych w garażach (często,
lepszych od stoczniowych), certyfikatów ... nie ma tu nic do tego.
pozdrawiam




Temat: Kultura jazdy na polskich drogach
janusz1941 napisał(a):

> Czesc Janusz, to co piszesz napewno jest statystycznie sluszne ale cholernie
> malo przydatne w praktyce. Suma sumarum, mowimy o Polsce i coz mnie obchodzi
> jakas tam Portugalia i ich problemy z kultura. Tego typu porownania nic nie
> wnosza pozytywnego. Poniewaz pisze z Danii, badz wiec tak laskaw i porownaj
> Polske z tym sasiedzkim krajem. Prawda, nie ma najmniejszego sensu. Ja tego nie
>
> zrobilem ale dla przykladu podam, ze w ubieglym roku zginelo tu na drogach
> okolo 400 osob (w Polsce ponad 8000 ) i wyobraz sobie, ze robi sie z tego
> narodowa tragedie.
> A wiec zostawmy to i mowmy o naszej wspolnej ojczyznie i naszych rodakach -
> drogowych bandytach i co zrobic aby to zmienic !
> Jesli juz chcemy sie porownywac, to dlaczego nie do np. skandynawow a ciagle
> tylko do trzeciego czy czwartego swiata ! Co prawda etnicznie nalezymy do
> wschodu ale aspiracje mielismy zawsze zachodnie, a wiec !
> pozdrowienia

Co zrobic aby to zmienic? Poczekac az wymra nastepne 2 pokolenia rodakow smiercia
naturalna. Wtedy MOZE bedzie lepiej. Wystarczylo mi ze sie 2 razy przejechalem ze
stolicy do GOP-u i z powrotem i z Janowa Podlaskiego do stolicy. Tak sie jezdzi w
krajach Trzeciego Swiata. Po prostu brak slow. Rozsmieszaja mnie te biedne
ludziki pedzace 150km/h lub wiecej w Matizach, Cinquecento, AX-ach itepede. Chca
dowiesc ze te zabawki to Corvette'y? Chce zobaczyc ich posmiertne miny lub miny
ich ofiar. Jezdzilem po stolicy duzym amerykanskim samochodem i ani w glowie mi
bylo sie scigac. Nawet nie bylo gdzie. A oni zarzynaja silniki na kazdych
swiatlach. Rzad oczywiscie ma wszystko gdzies tak jak policja. Cierpliwi moze
doczekaja sie lepszych warunkow jazdy w RP. Good Luck my countrymen!



Temat: Hotel Rocamar z Itaki
Zejscie na plaze (po schodkach) przy hotelu bylo zamkniete (remontowane) jak
przyjechalismy wiec na plaze schodzilismy zejsciem przez tunel. Zreszta my
generalnie duzo chodzilismy i plazowalismy daleko od hotelu - az do konca plazy
szlismy do takich skalek gdzie juz dalej nie dalo sie przejsc brzegiem - bardzo
fajne miejsce zresztą bo mozna zazyc cienia jak sie ma dosyc slonca. Ale pod
koniec mojego pobytu juz wyremontowali te schody przy hotelu i je otworzyli.
Zejscie bardzo lagodne i bezpieczne tak ze dla tych co nie lubia za daleko
chodzic polecam. Z lezakow i parasoli ja nie korzystalem ale ceny za caly dzien
(2 lezaki + parasol) sa powyzej 10 euro. Jak gdzies byla wystawiona cena 10
euro to pisali ze to promocja wiec chyba generalnie jest drozej. Bylem na
wycieczce w Faro i Tavirze, nie bylem w Lizbonie. Generalnie nie polecam.
Dluzej sie jezdzi po innych hotelach gdzie sa ludzie z Itaki i ich zbiera niż
trwa potem ta cala wycieczka. Jak wycieczki to tylko na wlasną reke pozyczonym
samochodem. Ja raczej nastawialem sie na plazowanie i poznanie najblizszej
okolicy czyli miasteczka Albufeira. Zapewniam ze ma bardzo wiele ciekawych
miejsc ktore warto zobaczyc - najlepiej skorzystac z kolejki, ktora jedzie
dookola miasteczka. Za 3 euro mozna jezdzic caly dzien tzn wysiasc na dowolnym
przystanku, obejsc dookola i wsiasc spowrotem. Ja polecam Wam przede wszystkim
wyprawy jakąś lodzią motorową na zachod od Albufeiry po grotach i plazach -
tylko nie bierzcie lodki z plazy za 10 euro a lepiej udajcie sie rano do portu
i stamtad zlapcie transport - drozszy ale wycieczka jest dluzsza. Najlepszy
jest taki duzy ponton z silnikiem Insonia sie chyba nazywal ten co ja plynalem.
Nawet delfiny widzielismy jak potem wyplynelismy na pelne morze. Niestety tylko
z daleka i tylko dwa. Ale naprawde warto.



Temat: Czyżby wygórowany stealth Raptora był ściemą?
No to moze o tych stealth. Na wiosne bylem na targach (przemyslowych) w
Hanoverze. Jako ze kryzys to powierzchnie byly mniej zajete wiec (tak mysle) i
Bundeswehra sie tam wystawila. Wystawiono miedzy innymi taka mala bezzalogowa
lodz patrolowa. Taki kajak moze z 10 m dlugosci, plaski. Pogadalem z tym co go
"pilnowal" facet byl od techniki, warto bylo. A wiec byla zbudowana z
"plaskich" stealhowych blach. Do tego miala silniki Wankla bo one daja najmniej
wibracji. Opowiadal ten facet ze dzieki tym plaskim stealthowym ksztaltom radar
ja slabo widzi. Dlatego ze lodz sie kolysze, co rusz odbije sie do radaru impuls
(jak sie jakas powierzchnia prostopadle do radaru ustawi) ale te "odblyski" sa
chwilowe i znikaja w podobnych "odblyskach" odbijanych od fali na powierzchni
morza. Miala ta lodz okragla w przekroju rure wydechowa i ten facet mowil ze ta
rura daje wiecej echa radaru jak cala lodz. Bo okragla a wiec jak sie kolysze
zawsze jej kawalek odbija impuls do radaru. Powieiedzial ze to zmienia.
Jaki wniosek? Ano dla takiej plaskiej lodki, calkiem na powierzchni (niewysoko)
te ksztalty sa dobre.
Teraz do samoloty. Tutaj nawet jak ma plaskie plaszczyzny to tylko
"niewidzialeni" dla radaru z odpowiedniego kata. Tez nie kolysze sie jak ta lodz
i nie ma problemu w (wytlumiaanych aby nie przeszkadzaly) echach w wody.
To jest to co ja mowie. Z troche innego kata taki samolot stealth prezentuje
przepiekna plaszczyzne do odbijania fali elektromagnetycznej.

Co naprawde wazne to jest te pokrycia wchlaniajace fale elektromagnetyczne. Co
prawda i one sa nastawione na konkretne dlugosci fali. Wiec i tu w zaleznosci od
radaru moze byc roznie.
Tak wiec ja mam swoje watpliowsci do stealthow. Napewno w samolotach. Oczywiscie
jak po drugiej stronie jest radar zrobiony przez zaawansowany kraj. Jak Rosja.

Pozdrowienia




Temat: Szukam załogi za żagle po Czarnogórze :)
Szukam załogi za żagle po Czarnogórze :)
Szukam 7 osób, które dołączyły by do mnie i kapitana na statku
żaglowcu w rejsie po Czarnogórze (tyle miejsc jest w busiku).

Przygoda zaczyna się 7 czerwca gdzieś na trasie północ-południe
(Poznań, Wrocław najlepiej ale możiwe modyfikacje) (wyjazd busem-
wysoki standard) a wracamy 21 do Polski.
Trasa to Bar, Budva, Kotor (Zatoka Kotorska wpisana na listę
światowego dziedzictwa UNESCO), Tivat i Dubrovnik, i gdzie wiatr nas
pokieruje :).

Rejs jest prywatny. Koszt całości z dojazdem to 1600zł.
Łódź oczywiście jest wyposażona w kuchnię z pełnym wyposażeniem i na
miejscu albo robimy małą zrzutkę na jedzenie albo jedna osoba gotuje
jednego dnia, resztę biorę na siebie ja :)
Gdy chodzi o parametry łódki:
Jacht typu Bruceo.
Długość kadłuba
= 14,40 m

Wyporność
= 18,20 m3

Szerokość
= 4.04 m

Wysokość boczna
= 3,15 m

Zanurzenie
= 2,30 m

Wolna burta
= 1,32 m

Powierzchnia foka
= 41,6 m2

Powierzchnia grota
= 28,0 m2

Powierzchnia ożagl.
= 80 m2

Moc silnika
= 43.5 KW
ok. 58 KM

Rejs ma charakter niekomercyjny. Bosman Jacek pływa na tych wodach
od 3 lat i zna każdy zakątek. Sama niedawno byłam na rejsie i
zakochałam się w tamtych klimatach - szczególnie przypadł mi do
gustu Perast, który z pewnością zwiedzimy i gdzie przystaniemy

Udostępniam oczywiście zdjęcia i podaję kontakt. Nie trzeba mieć
doświadczenia. Ja do tej pory nie miałam :))

Aneta Łoś anetka.los@wp.pl bądź gazeta.pl 507-075-649, 793-017-739

Gwarantowany relaks i niesamowite przeżycia!




Temat: Obalanie mitów : Wolno=bezpiecznie
OK... przyznam się ...jeżdżę szybko... moje prędkości przelotowe jak miałem
Hondę były w okolicach 140km/h.. na terewnie zabudowanym zwalniam zwykle do 70-80..
teraz jeżdżę wolniej bo dostałem służbowego szrota z malutkim silnikiem...
wolniej to znaczy ok. 120/h... własnie z taką prędkością poruszam się na drogach
krajowych dniem i nocą... czy jeżdżę bezpiecznie??... hhmmm.... od siedmiu lat
nie miałem wypadku ani stluczki... na koncie punktowym zero...
sytuacje niebezpieczne miewałem kiedyś jak jeszcze na liczniku było poniżej
100kkm... ostatnio zdarzyło mi się że wyjechał mi koleś na czołówkę i przy
prędkości ok. 100/h musiałem zaliczyć nieutwardzone pobocze... ale wyjechałem na
asfalt i pojechałem dalej mimo braku ABS, ESP itp... i wiecie co myślę???... to
nie prędkość jest ważna tylko umiejętności... może już popadam w jakieś
zarozumialstwo ale sądzę, że jestem w stanie dostosować swoją jazdę do warunków,
auta jakim jadę i tego co potrafię... a to chyba jest najważniejsze...
najbardziej wkurza mnie jak widzę na szosie ludków bez wyobraźni, którzy
wyprzedzają pod górkę, na zakręcie nie widząc co przed nimi i nie biorąc pod
uwagę wszelkich możliwych debilizmów pozostałych uczestników ruchu a zasady są
tu proste:
1. jeżeli jest droga dochodząca do szosy to należy założyć że ktoś przed tobą
zechce w nią skręcić
2. jeżeli gdzieś daleko widać rowerzystę to się nie wyprzedza nawet jeśli łoś
przed tobą ci ustępuje
3. jesli jest linia ciągła na wzniesieniu i nie widzisz co jest za to nie
wyprzedasz nawet jeśli nie wymaga to przekroczenia ciągłej
4. nocą NIGDY nie zjeżdżasz na pobocze
5. nocą nigdy nie wyprzedzasz łosia który ci ustępuje zjeżdżając na pobocze...
on za chwilkę może zauważyć tam rowerzystę i wjechać w ciebie jak będziesz na
jego wysokości
6. jadąc dwupasmówką przejeżdżasz przez skrzyżowania i pasy bez wyprzedzania
kogokolwiek.. jeśli jedziesz obok TIRa to na tym kawałku jedź tak jak on
7. wyprzedzając redukuj bieg... wtedy trwa to kilka sekund a nie kilkanaście...
na lewym pasie należy spedzać jak najmniej czasu
8. jeśli widzisz pieszych, dzieci, zwierzę, rowerzystę... staraj sie go ominąć w
odległości większej niż długość jego ciała po położeniu w poziomie :)) i
generalnie z nogą na hamulcu
9. jedź tak abyś zawsze miał przynajmniej dwie drogi możliwe między tym co soti
i porusza sie na twojej drodze :))... to takie śmieszne przykazanie które jest
na dobrą sprawę posdumowaniem tych powyżej i oznacza że zawsze trzeba mieć gdzie
uciec jeśli trafisz na łosia



Temat: Dzieńdoberki wiosenne ponownie
he, he.....

Ze to Ty (wlasnie) sie pytasz - wiem, ze zartujesz .
Innych, mniej obytych w temacie i z gory "przerazonych", ze ew. posiadanie lodki
(nie - zabytkowej!) to ... jakies "katorznicze" i ciagle obowiazki
znane jeszcze w czasach "drewna, pakul i lepiku" (he, he) - uspokajam.
Produkowanych od kilkudziesieciu lat samochodow tez (juz!) nie uruchamia sie za
pomoca ... korby ).

Dzisiejsza generacja populatnego sprzetu plywajacego to juz wylacznie tylko
tworzywa sztuczne (GFK) ew. stal lub aluminium (np. wypornosciowe lodzie
motorowe) a te ostatnie rowniez tego rodzaju i w technice wykonczenia
gwarantujacej przez dziesieciolecia brak jakichkolwiek sladow korozji!.

Lodzie eksploatowane na srodladziu (slodka woda!), obecnie (praktycznie) nie
wymagaja ZADNYCH (prawie) zabiegow poza ich... umyciem.
W naszych szer. geograficznych rowniez woda morska nie jest w stanie "ugrysc"
nowoczesnego gelokoatu (wierzchnia warstwa tworzywa kadlubu lodzi).

Zjawisko tzw. osmozy i "koniecznosc" zwiazanych z tym zabiegow pielegnacyjnych
(raz na ca.10 lat!) to ... raczej chwyt marketingowy producentow specjalnych
lakierow.
Nie widzialem (osobiscie) lodzi ktore eksploatowane sa przez caly rok (nie
wyjmowane ze slonej wody!) w warunkach np. Morza Polnocnego duzo bardziej
zasolonego niz Baltyk, ktore wymagaly by "rzeczywiscie" takich zabiegow.

Duze porosty i szczegolnie agresywne dzialanie slonej wody to problem morz
i oceanow na polkuli poludniowej (Pacyfik, Ocean Indyjski itp) i tez raczej
klopot dla stopow metali (silniki!) "bardziej" niz powierzchni nowoczesnych
kadlubow lodzi.

Swoja droga (he, he) skad Ci Wodniku ta "smola" przyszla ns mysl?.
Lucefera widziales? )
Jak w TV to... pewnie NIE! - pokazywali Pana premiera albo ktoregos z
przywodcow LPR-u lub Samoobrony.
Przyznaje, latwo pomylic! )

pozdrawiam,-
pE




Temat: smutno mi się zrobiło.
map4 napisał:
Pięciorzędne drogi Bawarii powiodły mnie
> z aglomeracji prosto w objęcia Woftatshausen przez Bad Tölz i dalej w stronę
> Tegernsee.

Mnie dziurawe jezdnie wiodły, niemiłosiernie siniacząc tyłek, w lasy na południu
aglomeracji wielkiej Wawy za pomocą dupotłuczących Solarek
(super-elektroniczny-bus Solaris Urbino "Made near Posen") na linii 700.

dalej map4:
ależ ta kraina jest piękna.

We Włoszech (Wawa Włochy jakby co)dostałem od starego a najlepszego kumpla z
wawskiej podstawówki (znamy się od, jak on miał 13 a ja 15), maniaka kolejowego,
przepiękną książkę o starych, niemieckich e-lokach. Są zdjęcia z Br.
Freiburgerbf., Hirschberg i Beyerlandu - rzeczywiście PRZECUDOWNIE!

dalej map4:
czym w obliczu piękna
> tworu Absolutu są problemy na jakimś internetowym forum, gdzieś tam hen za
> hotyzontem, we Wrocławiu ?

Przyznam się - ja z tego miasta zwiałem na trochę chociaż ze strachu. Poczułem
się ogólnie zaszczuty. Nie miałem dokąd już - tylko Wawa znów mi została i to
był cud!!! Oni tam - te ludki tam urodzone i wychowane - nie szczury, co
napłynęły dla wyścigu - były takie dobre... Teraz nie wiem, jak im dziękować za
to wielkie Serce teraz i kiedyś. Bo już tam ucieczki mi się w życiu zdarzały
przed laty. Teraz oprócz kolei był jeszcze mistyczny las w K-J i... tak, Moona...

dalej map4:
> Smutek ustąpił miejsca zachwytowi. Zamknijmy sprawę. Właśnie przeleciał nad moi
> m
> domem Ju-52 w barwach konfederacji szwajcarskiej. Trzy gwiaździste silniki BMW
> dają nieprawdopodobnie bulgoczący koncert.

Ale Ci zazdroszczę tego 3-silnikowego, starego, dobrego Ju-52 z blachy falistej!
Nade mną co 40 sek. do 2 min. max latały B737, B767, MD80, Airbusy, czasem
ATR72, czasem "Brasilia", a nawet B747 "Jumbo". Wznosiły się na pełnym czadzie
turbowentylatorowców albo opadały przydławione na przemian - zależnie od
kierunku wiatru lub miejsca mojego pobytu - Włochy, czy K-J? Gdzie kumpel i
przyjaźń prawdziwa i czysta "od zawsze", gdzie cudowna Księżniczka, przyjaźń
prawdziwa i Księżyc, i Miłość...



Temat: Tak daleko i tak blisko :)
A teraz o ryb lowieniu
Juz na wyspie.
Dwa dni bezskutecznych prob dogadania sie w sprawie lodki.
Rano i po poludniu lowienie z plazy miedzy kamieniami, kawalek squid za
przynete, bira dobrze ale male rybki wszystko laduje z powrotem w morzu.
Drugiego dnia trafia sie ryba moze ze 2 kilo dostaje ja jeden z gosci
zajmujacych sie lezakami na plazy, ucieszony bezmiernie.
Wieczorem na morzu dosc stresujacy widok, setki lodek, niczym swiatla wielkiego
miasta, wiecej lamp na morzu niz na ladzie.
Trzeciego dnia ide znowu do portu z kartka gdzie napisane jest po wietnamsku co
ja doklandnie chce. Niestety nikt nie jest zainteresowany. Nie poddaje sie i
dalej probuje. W koncu trafiam do malej knajpki ot pare stolikow pod drzewem i
tam starsza pani wlascicielka mowi po angiesku i obiecuje mi pomoc. Umawiamy
sie na nastepny dzien na 5 rano. Ma byc lodka.
Ja sie zjawiam o 5 a oni dopiero otwieraja interes mowia mi ze mama jeszcze spi
i przyjdzie pozniej, czestuja herbata, siedze i czekam przygladajac sie jak
kolejne lodki wyplywaja.
Dlugo tak czekam, w miedzyczasie wschodzi slonce i zaczyna sie ladny dzien,
wiatru nie ma i morze bardzo spokojne.
Przed 7 mama sie zjawia na swoim skuterze i nastepuja negocjacje cenowe
umawiamy sie na 350,000 a jesli zlowimy rybe to 400,000 (1US$=15,000 Dongow).
W koncu zjawia sie lodka, rybak z synem moze 12 lat, wprawdzie juz pozno ale
jedziemy.
Sprzet: 2 takie same zestawy 20lb graphite travel rod, Ambassadeur 9000CL, 50lb
PowerPro, drag na 15lb, na jednym Rapala Magnum 11 Red Head, na drugim
plastikowy squid.
Tlumaczenie na migi rybakowi jak jezdzic lodka, jakich miejsc szukac, jak
zakrecac itd. Jezdzimy po morzu pare godzin bez zadnych efektow, po 10 wracamy
do domu. W twarzy rybaka widac brak wiary w moja metode, tylko troche
zaintrygowani sladami zebow na moich woblerach.
Umawiamy sie na 5 rano nastepnego dnia.
Wstaje przed 5, na dworze straszna burza, bija pioruny, leje.
Odpuszczam sobie. Ale o jakiejs 5:15 wstaje by polowic z plazy wychodze i
widze, ze sie ciut poprawilo, mysle jednak sprobuje, ide do portu wolaja lodke
i jedziemy, tym razem tylko sam koles bez syna.
Red Head zamieniam na Rapala 11 Pearl Tiger, na drugiej dalej squid.
Okolo 7:30 uderzenie na Rapale, plecionka jedzie ostro. Zaczynam hol, bez
wiekszych sensacji po 5 minutach widac spora pletwe podciagam pod lodke i rybak
oseka wydobywa duzego Kingfish (taka wieksza makrela). W boku ma wbity juz
prawie wygnily spory hak i jakies 20 cm zylki. Rybak sie wyraznie ozywil widac,
ze dopiero teraz uwierzyl, ze to dziala.
Zmieniam squida na inna Rapale i dalej krazymy.
Jeszcze jedno pobicie ale pudlo.
Okolo 10 juz mam mu powiedziec, ze czas wracac kiedy zamiera silnik lodki i nic
nie pomaga. Machamy kapeluszem do innych rybakow, jeden nast troche podciaga do
wiekszego statku wlasnie wyciagajacego siec pelna sardynek.
Uczepieni czekamy az ktos bedzie wracal by nas do portu odholowac.
Zjawia sie w koncu jakis kumpel i jedziemy.
W porcie spora sensacja okazuje sie ze tak duzej ryby nikt nie zlowil juz dawno.
Umawiamy sie na dzien nastepny.
W hotelu wazymy wychodzi 7kg, niezle.
Rybe jemy na na kolacje, do rozpuku potem wiekszosc zanosze do domu rybaka w
podarunku.
Nastepnego dnia rano okazuje sie, ze silnik nie naprawiony i pojade z innym
gosciem, specjalista od lowienia duzych ryb.
Wyplywamy, spory wiatr, duza fala, lodka rzuca, trzeba sie mocno trzymac by nie
wypasc. Krazymy po podwodnych gorkach, koles ma puszczona swoja handline z duza
sardynka za przynete. Robie sie goracy dzien, morze sie uspokaja, czas leci a
tu nic. Powoli trace nadzieje, o 9 jedziemy w inne miejsce, robi sie bardzo
goraco. Zbliza sie 10 i nic mysle sobie jeszcze 15 minut i spadamy (zwykle ryby
zeruja sa przed 8-9 rano).
Nagle bardzo silne uderzenie w ta sama Rapale co poprzedniego dnia i ryba
odjezdza. Wybiera prawie 100 metrow plecionki, powoli odzyskuje polowe. Znowu
odjazd wyglada na to ze ryba bedzie spora. Dalej nie wiem co to jest.
Nastepne 20 minut silowej walki. Ja juz dosc zmeczony ryba jeszcze nie.
Uderza w kierunku lodki, szybko zwijam plecionke. Jako, ze morze sie uspokoilo,
swieci slonce a woda bardzo czystw rybe widac na jakies 15 metrow pod lodka,
nastepny Kingfish.
Jeszcze jeden odjazd i troche silowania sie. W koncu po prawie 35 minutach ryba
laduje na lodce. Mierzymy wychodzi nam 9 kilo. Lepiej niz niezle.
Pelni nadzieji krazymy jeszcze godzine, jedno uderzenie na sardynke ale tylko
urwalo przynete.
Wracamy.
Dojezdzamy do hotelowej plazy, dobijamy do brzegu, znajduje zone.
Pare zdjec, rybe dostaje rybak.
No i koniec lowienia na te wakacje.
Milo bylo.



Temat: I my chcemy by zniesli wizy ... ?
I my chcemy by zniesli wizy ... ?
Bezpieczna Skandynawia rajem dla przestępców znad Wisły

ZAGRANICA:
Złodzieje z Polski kradną łodzie i silniki w Norwegii
Norwegię opanowali polscy złodzieje. Ich specjalnością są kradzieże łodzi
motorowych i silników, których setki znikają rocznie z bezpiecznych dotąd
przystani.

Skandynawia przeżywa najazd polskich przestępców. Po Szwecji, do której gangi
przemycają setki kilogramów amfetaminy, w zainteresowaniu półświatka znalazła
się Norwegia. ­ Niestety, jak wskazują norweskie statystyki, jesteśmy na
pierwszym miejscu wśród cudzoziemców, jeżeli chodzi o stwierdzone
przestępstwa typu przemyt alkoholu, papierosów, narkotyków, a także kradzieże
aut, jachtów, łodzi i silników do nich ­ mówi współpracujący z norweską
policją podinsp. Arkadiusz Skrzypczak z Centrum Szkolenia Policji w
Legionowie. W sumie liczba przestępstw z udziałem naszych rodaków w roku 2005
wzrosła – w porównaniu do roku 2004 – o blisko 48 proc. – z 1350 do ponad
2000.
Z Norwegii na Mazury

Specjalnością naszych przestępców są kradzieże łodzi motorowych, ich silników
i jachtów. ­ Chodzi o setki silników rocznie ­ mówi ŻW ppłk Geir Larsen z
policji w Fredrikstadt. Kradzieże silników to dochodowy interes, bo jeden –
dobrej firmy – sprzedać można za kilkadziesiąt tys. zł. Jak twierdzi Larsen,
złodziejskie szajki Polaków zazwyczaj nie przebierają, tylko starają się
ukraść jak najwięcej. Zdarza się jednak, że kradną na zamówienie – wtedy
interesują ich tylko określone modele. Według Larsena, są takie tygodnie,
kiedy masowo giną małe silniki, a bywają takie, że większe i droższe. ­ Sądzę,
że wiele z tych silników napędza łodzie na Mazurach. Najprawdopodobniej
kradną pionki, a szefowie wydają polecenia i kontrolują biznes z Polski. To
niebezpieczni ludzie i na waszym miejscu byłbym ostrożny, jeśli chcecie o tym
napisać – przestrzega.

M., stary warszawski recydywista, zarabia na silnikach dziesiątki tysięcy zł.
Jak twierdzi, wiele razy po robocie wracał następnego dnia na przystań, z
której kradł silniki. ­ Siadałem z piwem na ławce i patrzyłem, jak ci
naiwniacy przychodzą do swojej łódki, chcą ją odpalić, a tu guzik. Zawsze
miałem z tego ubaw ­ mówi M.

Wolą kraść na północy

Większość kradzionych łodzi i silników jest przemycana na Litwę, do Polski i
do obwodu kaliningradzkiego. Co ciekawe, nasi stróże prawa nie prowadzą
odrębnych statystyk dotyczących kradzieży łodzi i silników. Przestępstwa te
kryją się pod nazwą kradzieże statku wodnego. ­ W ubiegłym roku odnotowaliśmy
w Polsce 103 takie kradzieże i 20 kradzieży z włamaniem. Wydaje się, że w
porównaniu do lat ubiegłych liczba tych przestępstw spadła ­ mówi Grażyna
Puchalska z KGP.

Rzeczywiście, w 2004 roku liczba „kradzieży statków wodnych” w sumie
przekroczyła 400! Spadek to wynik przeniesienia się przestępców właśnie do
Skandynawii. ­ Tam nikt nie pilnuje tego całego dobra – opowiada M., który od
dwóch lat jeździ do Norwegii „na łódki”. W marcu rozbito odłam gangu
nowodworskiego, który wyjeżdżał na łódki do Szwecji i Norwegii. Przestępcy
przebijali numery i mieli silnie rozbudowaną siec kupców w Europie Środkowej.
Na Mazurach przed dwoma laty działali gangsterzy z Pruszkowa. ­ Pływali
jachtem, wyszukując konkretne cele. Ukradzione silniki ładowali na swój
jacht. Zostali jednak zatrzymani ­ opowiada podkom. Anna Siwek, rzecznik
warmińsko- -mazurskiej policji.

Chcą wyszkolić naszych

Doświadczani przez złodziei norwescy policjanci zaproponowali, że na własny
koszt przyjadą do Polski szkolić naszych policjantów. Wśród gości ma się
znaleźć Larsen. ­ Chcą zaprezentować metody zwalczania przestępstw na
akwenach. Problem w tym, że u nas nie ma obowiązku ubezpieczania łodzi i ich
wyposażenia, jak to ma miejsce w Norwegii – mówi Skrzypczak.

source:
www.zw.com.pl/apps/a/tekst.jsp?place=zw2_ListNews1&news_cat_id=9&news_id=90338




Temat: Wasze relacje z nawałnicy na Mazurach
sztormowanie na Mazurach

Chciałem obronić tezę, iż stanięcie rufą do wiatru może uratować przed wywrotką.

Zaznaczę, iż parę lat temu przeżyłem biały szkwał na Rosiu z dwiema osobami z
zerowym doświadczeniem. Jako jedyni na jeziorze nie leżeliśmy po przejściu szkwału.

Walka z gwałtownym, bardzo silnym wiatrem na mazurach jest trudna z wielu
powodów, tj. brak doświadczenia, lekkie łódki, słabe silniki, bliskie brzegi,
płycizny...

Istnieje wiele metod sztormowania jachtami morskimi (np. utrzymanie go dziobem
prostopadle do fali za pomocą silnika albo dryfowanie/stawanie na kotwicy).
Polecam link: www.kulinski.sail-ho.pl/article.php?sid=1397
Jednak większość z tych metod bazuje na tym, iż jachty morskie są mocnymi
jednostkami balastowymi. Na mazurach jachty mają mało wytrzymałe konstrukcje,
słabe i zawodne silniki zaburtowe (mogą wychodzić z wody na dużej fali), a same
łódki (zwykle z małym balastem) wiatr będzie skutecznie odkręcał przy próbach
ostrzenia, nawet z mocnym silnikiem.

Co z załogą?
Ogólnie jak jest jasne, że robi się niebezpiecznie, można wysłać
niedoświadczonych ludzi do kabiny (nie zamykać jej i nie przywiązywać nikogo do
niczego) i kazać im przygotowywać kapoki/pasy/koła dla wszystkich. Moim zdaniem
lepiej, żeby byli w kabinie i nie wypadli za burtę mimo faktu, iż przy wywrotce
(jeśli nie zdążą wyjść), znajdą się pod wodą.
Reszta załogi (na małych łódkach nie więcej niż 3 osoby) powinna robić co
następuje...

##
1. Lekkie jachty (mieczowe)
##

Moim zdaniem: lecieć z wiatrem, z małym mieczem, bez żagli (ew. z malusim
fokiem), pomagać silnikiem utrzymać kurs, wyrzucić z rufy dryfkotwę. Im szybciej
płynie z wiatrem jacht, tym słabszy wiatr pozorny.

Chyba, że brzeg po zawietrznej jest niebezpieczny - wtedy nie ma wyjścia, nie
można sobie pozwolić na tracenie wysokości. Trzeba powalczyć, ale pewnie w końcu
zaliczy się wywrotkę.

Na lekkich łódkach powinno się:
1. zrzucić żagle (szybko zabezpieczyć grota, żeby stawiał jak najmniejszy opór i
się nieoczekiwanie nie rozwinął)
2. rzucić z rufy dryfkotwę (wiadro/kotwicę/koło - na linie oczywiście)
3. podnieść większość miecza (jeśli szybrowy to podnieść cały - jeśli nie od
razu, to blisko brzegu na pewno!)
4. jeśli jest rollfok, to rozwinąć malutkiego foczka, mały żagielek na dziobie
pomoże w utrzymaniu łódki rufą do wiatru
5. jeśli jest czas to można pomóc sobie silnikiem w utrzymywaniu kursu
6. pędzić z wiatrem do brzegu, a najlepiej do trzcin

Dlaczego z wiatrem?
Od pełnego bajdewindu do ostrego baksztagu jacht mieczowy nie ma szans. Zostają
trzy opcje: zupełnie pod wiatr, ostry bajdewind albo wiatry pełne.
- Pod wiatr (bez żagli oczywiście): po pierwsze przy próbie stawania pod wiatr
zapewne zaliczy się wywrotkę, a jeśli jakoś się to uda, to łódka będzie płynąc
do tyłu, chyba że ma się naprawdę bardzo dobry silnik. Utrzymanie wstecznego w
takich warunkach graniczy z cudem. Dziób będzie uciekał na boki, a ster będzie
bardzo wrażliwy i ciężko będzie nim ruszać. Po chwili łódka stanie bokiem do
wiatru i siup na bok.
- Bajdewind: kurs możliwy do utrzymania tylko na żaglach albo z mocnym
silnikiem, ale nie na łódkach mieczowych! Można próbować na sztormowym grocie,
powodzenia.
- Wiatry pełne są moim zdaniem jedynym rozsądnym wyjściem dla lekkich łodzi.

Kwestia miecza - przy szkwalistym wietrze miecz jest przydatny, ponieważ pomaga
zapobiegać nagłym przechyłom, ALE przy stałym, bardzo silnym wietrze w sytuacji,
kiedy łódka stanie bokiem do wiatru, boczny opór miecza będzie dodatkową siłą
kładącą łódkę. Dlatego moim zdaniem przy stałym, bardzo silnym wietrze na
lekkiej łódce wypornościowej trzeba podnieść miecz - ale nie w całości. Trochę
miecza przyda się do utrzymania kierunku.

##
2. jednostki balastowe (balastowo-mieczowe)
##

Tutaj sprawa jest prostrza. Można zrzucić żagle, podnieść większośc miecza (cały
jeśli ma się kil) i stanąć bokiem albo tyłem do wiatru (+dryfkotwa). Jachty
balastowe nie powinny zaliczyć wywrotki nawet przy bardzo silnym wietrze
bocznym. Pomagać sobie silnikiem.

Można również postępować tak samo jak w przypadku łódek mieczowych.

Ewentualnie można pokusić się o walkę w bajdewidzie, na małym grocie i
ewentualnie na zrefowanym foku. Mimo pozorów kurs ten na jachtach morskich jest
stosunkowo bezpieczny, jednak łódki mazurskie mogą mieć zbyt słabe elementy
takie jak wanty, kadłuby - jest duża szansa, że coś pójdzie nie tak, łódka
stanie bokiem do wiatru i żagle przykleją się do wody. Wtedy zacznie nabierać
wodę i jak to jachty balastowe mają w zwyczaju, pójdzie na dno. Dodatkowo
utrzymanie kursu przy ekstremalnym wietrze wiąże się z bardzo ciężką pracą
(doświadczonej) załogi.



Temat: Czipujący silniki to egoistyczni debile
>>Chipy zostały rzucone autor: Dobiesław Wielińskiautor: Dobiesław Wieliński

Sorry, ale kto to jest? Czy pracował kiedyś przy konstruowaniu silników? Facet
nie chce chwalić się dr albo prof. przed nazwiskiem?

>Elektroniczny tuning silników - rewelacja czy moda, która przeminie?

Raczej nie przeminie. Ludzie zawsze chcą dużo i tanio.

>Dzięki temu chipowi montowanemu w Toyocie Land Cruiserze moc
>turbodieslowskiego silnika wzrośnie ze 163 do 200-210 KM, a maksymalny moment
>obrotowy z 343 do 410 Nm

Przecież nie zaprzeczam wzrostowi mocy i momentu.

>Tak wygląda chip zalecany przez Toyotę do Land Cruisera z silnikiem D-4D

Oficjalne stanowisko Toyoty jest takie, że obecnie żaden czip nie jest
dopuszczalny. Pracuje się nad czipem do Avensisa.

> Prostsze rozwiązanie to wpięcie dodatkowego chipa. Jest on lekki i może być
>łatwo zdemontowany.

Ciekawe po co?

> Czy jednak nowe parametry nie spowodują zniszczenia silnika? Firmy zajmujące >
>się elektronicznym tuningiem twierdzą, że nie.

Zdanie firm o produkcie, z montowania którego żyją jest gówno warte.

>A to dlatego, że dołączenie chipa to nic innego, jak powtórzenie triku
>stosowanego przez producentów.

Najpopularniejsze kłamstwo w światku czipowców.

> VW Golf 1.9 TDI sprzedawany jest w trzech wariantach: 100, 130 i 150 KM.
>Uzyskane przy tej samej pojemności wartości mocy to rezultat elektronicznego
>zabiegu. Ale Volkswagen twierdzi, że w wersji 130 KM zastosowany jest inny wał
>korbowy, inna pompa wtryskowa i inne są przełożenia w 6-stopniowej skrzyni
>biegów. Z innego materiału wykonane są tłoki i panewki. W wersji 150- -konnej
>sprężarka ma zmienną geometrię łopatek i bardziej wydajny system chłodzenia.
>Bo zwiększenie mocy wiąże się z większym obciążeniem termicznym. Z kolei
>podwyższenie ciśnienia w układach common rail grozi rozszczelnieniem.
>Wątpliwości więc są.

Jakie wątpliwości? Wierzycie inżynierom jednego z największych koncernów na
świecie czy ludzikom z garażu z laptopem i chęciami?

>Tymczasem niemiecki ADAC przetestował kilka samochodów terenowych poddanych
>elektronicznemu tuningowi. Rezultaty, jakie uzyskano, są pozytywne. W
>poniższej tabeli porównywane są dane z prób podrasowanych elektronicznie aut z
>osiągami fabrycznymi (w nawiasie).

Poprawa osiągów jest oczywista. Uwaga! Spalanie jednak wzrosło.

>W Polsce firma Vtech, która zajmuje się produkcją chipów i elektronicznym
>tuningiem, uważa, że producenci stosują przy konstruowaniu silników zasadę
>niepełnej optymalizacji wykorzystania jednostek napędowych.

Co za bełkot. Dlaczego ludziki z Vtechu nie pracują np. w Volkswagenie?

>Na przykład zwraca się uwagę na oszczędne zużycie paliwa, wychodząc z
>założenia, że przyspieszenie ma dla przeciętnego klienta drugorzędne znaczenie.

I pewnie dlatego powstają coraz mocniejsze diesle.

> Nie mamy jednak odpowiedzi na zużycie paliwa w nowych warunkach oraz tego,
>jak zachowa się silnik po np. 150 tys. km (w tabeli dane fabryczne w nawiasie).

No to po co ten szmatławy artykulik?

> Przy czym nie przekroczono normy czystości spalin.

Niesamowite!

>Potwierdzenie uzyskamy m.in. w autoryzowanych stacjach Toyoty, ale tam też
>dowiemy się o warunkach elektronicznego tuningowania silników.

No to się dowiecie, że Toyota nie dopuszcza montażu jakichkolwiek czipów w
obecnie sprzedwanych samochodach.




Temat: Marzenie, które tylko w Grecji może się spełnić
Teraz trochę o kosztach...
Zasadniczą pozycją jest oczywiście czarter jachtu. Jego cena zależy od wielu
elementów takich np jak:
- wielkość i wiek łódki ( im większa - tym droższa; im starsza - tym tańsza)
- w jakim okresie chcemy pływać (sierpień jest najdroższy)
- na jak długo bierzemy łódkę. Mówimy o cenie za tydzień czarteru. Jeżeli są to
dwa tygodnie, to cena jest powiedzmy wyjściowa, jeśli trzy - to odpowiednio
niższa (nie jest to zniżka znyt wielka rzędu 100 euro za tydzień lub 200 za
cały rejs - ale zawsze. Mowa o czywiście o całkowitym koszcie łódki a nie na
osobę). Gdyby udało się zmontować np trzy dwutygodniowe rejsy - mogłoby być
jeszcze taniej. Najdłuższy okres jaki udało mi się zmontować, to sześć rejsów
dwutygodniowych. Wtedy wyszło już całkiem nieźle cenowo.
- kiedy rezerwujemy łódkę i kiedy wpłacamy kaucję. Najlepiej jest robić to w
styczniu. (im wcześniej, tym lepiej)
Teraz całkowity koszt łódki dzielimy pomiędzy ilość uczestników.

Konkretnie:
Łódka rezerwowana w styczniu, kaucja płatna do końca stycznia, rejs w drugiej
połowie sierpnia na dwa tygodnie, ośmioro uczestników.
3900 euro : 8 osób = na okrągło licząc 500 euro od głowy za 2 tygodnie (to co
zostanie po odjęciu różnych opłat bankowych idzie naturalnie do podziału lub
zasila kasę jachtową - co na jedno wychodzi). Z tego połowa wpłacona do końca
stycznia. Gdyby z jakichś względów do rejsu nie doszło - kaucja przepada.

Inne koszty:
Kolejnym kosztem związanym z jachtem będzie kaucja, którą zostawia się w
depozycie w firmie lub u osoby czarterującej. W zależności od wielkości jachtu,
jego wieku, układów z czarterującym kaucja waha się z reguły w granicach od
1tys. do 2 tys. Euro. Kaucja ta jest zwracana po rejsie. Jeśli nie ma na
jachcie strat, uszkodzeń itp. Kaucja jest zwracana w całości. Jeśli są jakieś
straty, to są one odliczane od kaucji. Ja nie miałem do tej pory żadnych
problemów z kaucją i szczęśliwie zawsze kaucja wracała do mnie w całości.
Problem polega więc jedynie na tym, że tę kasę trzeba mieć. U niektórych
czarterujących możliwe jest pozostawienie kaucji na zasadzie depozytu z karty
kredytowej, ale tutaj honorują w zasadzie jedynie kartę kredytową VISA-classic.
Cała operacja odbywa się wtedy bezgotówkowo.

Następny koszt związany z jachtem, to paliwo. Ja mam to skalkulowane w ten
sposób, że wychodzi mi po około 25 Euro na głowę na tydzień rejsu. Na dwa
tygodnie odpowiednio 50 euro na głowę itd. Zużycie paliwa zależy oczywiście od
tego ile pracuje silnik, bo choć pływamy na żaglach, to jednak często
przychodzi uruchomić silnik w trakcie pływania a zawsze przy wejściach do portu
i wyjściach. Silnik trzeba uruchamiać także do doładowania akumulatorów, do
tego żeby lodówka pracowała, do tego, żeby można było korzystać z oświetlenia
wewnętrznego na jachcie o przyrządach i światłach nawigacyjnych już nie
wspomnę. Silnik musi więc pracować dosyć dużo. Kwoty, które tutaj podałem
praktycznie bez problemów pokrywają potrzeby. W tej składce też mieszczą się
przeważnie ewentualne opłaty portowe (nie wszędzie płacimy, nie zawsze płacimy,
wiem jak można tego próbować unikać). Często z tych pieniędzy płacimy jeszcze
jakieś tankowanie wody, a bywa, że i jeszcze jakieś drobne zakupy np. wino z
tej kasy się trafią. Kwoty te naturalnie podlegają solidarnemu rozliczeniu.

Ostatnia pozycja to wyżywienie. Tu kalkuluję po 15 Euro na osobę na każdy dzień
rejsu. Wystarcza to kiedy prowadzi się kuchnię na jachcie. Jeśli chcemy chodzić
po restauracjach, to albo płacimy ze wspólnej kasy, albo, co też czasa mi się
zdarza płacimy każdy za siebie. Obiadokolacja bez fajerwerków w knajpce czy
tawernie, to wydatek 12 – 15 Euro na osobę. W restauracjach jest drożej.
Z grubsza licząc 14 dni x 15 euro = 210 euro (chociaż w ostatnim rejsie wyszło
mi 12 euro dziennie)

Reasumując:
- czarter jachtu - 500 euro
- paliwo, woda, opłaty - 50 euro
- wyżywienie - 210 euro

Razem 760 euro.



Temat: ależ fajny dzień mamy dzisiaj co?
za oknem pada deszcz. ha! a tu zaraz trza na rower wsiadać i jechać na dojlidy
do wsap-u na zajęcia ze studentami. dzisiaj przygotowałem wykład o prasie
trzeciobiegowej czyli fanzinach i artzinach. wygrzebałem z archiwum kilkanaście
numerów rozmaitych gazetek powielanych na ksero. podbudowałem się teoretycznie.
teraz tylko szybki przelot rowerem przez tereny zielone, wpaść do szkoły,
wytrzeć się ręcznikiem i już można młodzieży zakładać kaganiec oświaty.
opowiem wam jeszcze o dniu wczorajszym. otóż wstaliśmy dość późno, no bo w
końcu niedzielę ma się nie co dnia. do śniadania usiedliśmy w piżamach i
szlafrokach (a co!), po czym pojechaliśmy do parku, by puszczać łódki w
fontannie. przed kilkoma miesiącami przyzwiozłem z niemiec trzy motorówki na
baterie. jedną dla córki, drugą dla chrześniaka, a trzecia dla siebie, bo jako
dziecko zawsze coś takiego chciałem mieć i teraz w końcu mogłem sobie pozwolić
na spełnienie marzeń.
fonntanny były zbyt duże, zdecydowaliśmy się zatemn na stawik z praczkami. ale
już nad wodą okazało się, że aby włożyć baterie potrzebny jest śrubokręt. tego
zaś nie mieliśmy. pomógł nam mieszkaaćy opodal kolega. aż mu się oczy
zaświeciły na widok naszych motorówek. jedną rozkręcił dokumentnie, ale trzeba
przyznać, że po skręceniu działała jak ta lala.
pobiegliśmy ponownie nad staw. puściliśmy łódki. pływały. ale jak! zamiast
prosto - kręciły sie w kółko. zamiast zygzakiem - wracały cały czas do brzegu,
zamiast wracać zygzakowały na środek. były nie do opanowania. a już na brzegu
zgromadził sie tłumek dzieci i dorosłych. stali niczym zahipnotyzowani. łódki!
a tymczasem nasze łódki wpłynęły na liście nenufarów i utknęły na tych
podwodnych rafach. wysłałem córkę w krzaki po długi kijek. przyniosła same
krótkie. pozostawiłem ja zate na straży i sam pobiegłem w poszukiwaniu jakiegoś
drąga. znalazłem. i dawajże ściągać łódki z mielizny. udało się. tłumek
tymczasem gęstniał. podałem swoją łodkę jakiejś dziewczynce, żeby i ona
puściła! alez miała wypieki! do góry skakała, gdy łódka popłynęła przed siebie.
zapomniała o całym świecie podczas kręcenia gałką i regulowaniu obrotów silnika.
użyczyłem też swojej łodzi chłopcu. ten mine miał bardzo poważną i do całej
sprawy podszedł naukowo. dokładnie obejrzał wszystkie możliwości zmienianai
kursu. puścił łódkę na wodę i powiedział do wujka.
- zrób mi zdjęcie ze statkiem!
tak było!
po godzinie poszliśmy na watę cukrową. a potem jeszcze do kramiku z pierdułami.
córka wybrała sobie olbrzymią dmuchaną maczugę
- od dawna marzyłam o czymś takim, żeby walić ojca w łeb.
iza z zachwytem dmuchała w wiatraczek.
sprawienie dziewczynom radości kosztowało 15 złotych.
pojechaliśmy na wycieczkę do supraśla. obiad zjedliśmy w łukaszówce. u szczytu
stołu na honorowym miejscu stała sobie wielka dmuchana maczuga. oczy wszystkich
dzieci w lokalu, były skierowane właśnie na nią.
tak! to był naprawdę udany dzień!



Temat: URLOP, Wakacje 2009 (oh! - jak przyjemnie) :)
No co Ty - Gaju?

Kazdemu to co lubi! .

To raczej moj "problem", ze utozsamiam wypoczynek z... kolysaniem
lodki .
Nigdy nie uwazalem, ze inne formy wypoczynku sa "gorsze" bo mnie (z
roznych powodow!) - obce.
Zle sie czuje w gorach (podyktowane wrodzona wada serca) ale "widze"
ich piekno i podziwiam ludzi ktorzy "wypoczynek" kojarza z.... noca
spedzona na 50-cio centymetrowej platformie zawieszonej pod nawisem
skalnym z ktorego czesto caly czas leje sie "na leb" (alpinisty)
- woda.
Takie jest np. wejscie zach. sciana Matterhorn-u, od Zermatt-u na
szczyt.
Nie znam pojecia choroby morskiej a.... na wysokosci kilku metrow
kreci mnie sie w glowie!, w zyciu bym tam nie wlazl!
Nie ma strachu, nawet bym nie probowal bo to droga o jednym
z najwyzszych (w Alpach) stopniu trudnosci ( SS+, V+).

Rozne sa formy wypoczynku!.
Znam (osobiscie) takich ktorzy urlopy spedzaja na rowerach, od lat
przejezdzajac dziennie 80-120 km (po Europie), zwiedzajac przy
okazjii ciekawe miejsca.
Niby trase ukladaja tak, ze nocuja (raczej) w luksusowych hotelach
by zregenerowac sily (tak robia moi starsi ode mnie Znajomi)
ale mimo wszystko Ich podziwiam bo... mnie po 20-tu
kilometrach "jezyk wkreca sie w szprychy" a jak bym mial pedalowac
codziennie - to juz po 5-ciu ).

Ja rozumiem tez tych ktorzy np. lubieja spedzac wolne chwile na
podmiejskiej dzialce i po latach delektuja sie pieknem ogrodu
ktory wyrosl jako efekt Ich ciezkiej pracy.
Co w tym opacznego?, ze ja "nie lubie" grzebania w ziemi i w zyciu
nie uznal bym tego jako wypoczynek dla mnie?.

Na "zdrowy" rozum spedzanie urlopow "na wodzie" jest pozbawione
logiki a inwestycje we wlasna lodz (yacht) sa pozbawione
jakiejkolwiek kalkulacji ekonomicznej.
Za cene nabycia (dobrej) lodki + koszty jej utrzymania (oplaty
portowe, remonty, zimowanie itp.) mozna lekko spedzac 2 urlopy
rocznie na kazdym miejscu Kuli Ziemskiej rzez cale zycie, koszty
przelotow i hotele "inklusive" )

Juz nie dyskutuje z argumentem tych ktorzy LOGICZNIE argumentuja iz
woda jest obcym (dla czlowieka) elementem.
Lodka (do tego stworzona) "czuje sie" w wodzie dobrze i w niczym jej
nie przeszkadza kolysanie, bujanie, wiatr czy przechyly.
Czlowiek wymaga twardego (stabilnego!) podloza bo w elemencie
obcym czuje sie niepewnie i ma (subiektywnie uzasadnione!) obawy,
a nawet uzucie strachu.
Ja bym mial np. wiszac nad przepascia na mini-platformie zawieszonej
nad 1000 m. przepascia lub spacerujac graniami szczytow!.

Z braku wlasnych praktycznych doswiadczen sie to bierze i tego
chociaz jestem swiadomy

W moim (naszym, bo i popay_owej) dobrym samopoczuciu utwierdzaja
mnie ulotne chwile spotkan z nie mniejszymi "idiotami" jak my
Prawie zawsze spotykamy na wodzie ludzi starszych (od nas!)
ktorzy ta forme wypoczynku preferuja (chyba) przez cale zycie.
Tak bylo w zeszlym roku gdy prawie codziennie, na Beldanach
widzielismy starsza pare (Niemcy) plywajacych na otwartej(!) joll_i
bez wzgl. na pogode i zawsze na zaglach (nigdy Ich nie widzialem
plynacych na silniku!).
Dowcip polegal na tym iz wiekowy zeglarz byl tak "stary" iz droga
z przystani do hotelu (max. 100 m.) zajmowala Jemu conajmniej
godzine - prawie nie mial juz wladzy w nogach i "dreptal" kroczkami
mniejszymi jak dlugosc jego stopy podparty na rownie wiekowej
Partnerce.
Ale na wodzie byl KROL plywajac jak "nie znajacy strachu" nastolatek
na malenkiej lodeczce przy 5-6 B. (!).
Czapki z glowy i gleboki uklon dla Nich mielismy spotykajac ta Pare
w drodze na przystan z hotelowej kawiarni.

Teraz tez, kilka dni spedzila ze mna na lodce popay_owa.
Stanelismy, na kotwicy, przy milej naszemu sercu (wspomnieniami)
wyspie zwana Piaseczna (oficjalnie!) by w ciszy podelektowac sie
sloncem (ja: cisza, popay_owa: sloncem, naturalnie - ).
Obok nas przeplynela (wolniutko) mala lodka z zaloga (chyba) starsza
od nas i .... zaraz wspomnienia: a pamietasz jak sami, kiedys
mielismy podobna, mala lodke, nawet z takim samym silnikiem,
plywalismy a ty (ja=popaye) wedkowales?.
Píekne czasy byly! - eeeh, lza sie w oku.....

Zrobilem Im zdjecie:


dla nas wzruszajace bo "wiemy" jaki to dla Nich wspanialy wypoczynek
i.... oby nam tylko zdrowia starczylo

pozdrawiam,-
pE




Temat: SKODA sprzedawala samochody w Kanadzie
Skoda była sprzedawana w Kanadzie. Tak samo jak Łada. :O

Najciekawsze jest to, że nawet samochody zza "drugiej żelaznej
kurtyny", czyli z ZSRR były sprzedawane na zachodzie. Łady to żadna
sensacja, ale że upłynniano Zaporożce, Wołgi i Moskwicze, to już
niewielu wie. :P

Wartburg w USA był, naprawdę, choć krótko.

Prywatny importer z Los Angeles Willy Witkin podjął się importu
Wartburgów. Zdołał sprzedać w Kalifornii ponad 1200 egz., przeważnie
tych lepszych wersji (coupe, kabriolety), zanim w 1961 r. enerdowcy
zbudowali mur w Berlinie. :/

4-suwowe Wartburgi Knight (Rycerz), jak nazywano na zachodzie model
353, to akurat jeden z mitów. Zmiana ułożyskowania wału korbowego
dwusuwu pozwoliła obniżyć dodatek oleju z 1:33 na 1:50 i
Kinght "zmieścił się" w ówczesnych normach toksyczności spalin.

Fakt, że od pewnego momentu wartburgowski dwusuw "na zachód" różnił
się od pchanych na gorsze rynki - miał inny kolektor dolotowy i
porządny gaźnik Weber, przez co palił 1-1,5 l/100 km mniej. I mniej
truł. W 1968 r. powstał w Enerdowie 4-suwowy silnik OHC dla
Wartburga, 1592 cm, 80-82 KM, ale skończyło się na prototypie.

Eksport Knightów do Wielkiej Brytanii odbywał się w latach 1967-76
(poprzednik był w sprzedaży w UK od 1963 r.). Na mniej restrykcyjne
ekologicznie rynki, dwusuwowe Wartburgi wysyłano do końca ich
produkcji.

Oficjalne przeszczepy robił Zaporożcom ZAZ-966 belgijski importer
radzieckich sprzętów. Od 1968 r. autka dostawały zespół napędowy
Renault 8 (956 cm³, 40 KM). Były sprzedawane jako „Jałta [Yalta]
1000”.

Wołgę GAZ-24 np. w Belgii można było mieć z seryjnym silnikiem 2,5
litra, ale popularniejsze były wersje z wszczepionym wysokoprężnym
Perkinsem (tym samym co w Land Roverze), albo Indenorem z Peugeota
504. Robił to ten sam importer, który sprzedawał Zaporożce z
francuskim sercem.

Ta sama firma sprzedawała Moskiwcze, bez przeszczepów.
Tyle że np. model 408 nazywał się „Scaldia 1400”, żeby ludki sobie
języków nie łamali. :PPPP

* * *
Co do Skód 135GLi i RiC (Rapid)...

Miały jednopunktowy wtrysk Bendix (stworzony na bazie podzespołów
używanych w Renówkach, już w 1987 r.), z sondą lambda i
katalizatorem.

Ale Czechom chodziło TYLKO o spełnienie normy toksyczności spalin
obowiązujących w Norwegii, Wielkiej Brytanii, Austrii (także w
Kanadzie i USA). W tych krajach Europy od 1990 r. normy emisji miały
być już tak "mocno podkręcone", że legalna rejestracja nowego
samochodu z silnikiem gaźnikowym okazywała się niemożliwa.

Moc wersji z wtryskiem była niższa, ledwie 55 KM (zamiast 58 KM), 0-
100 km/h - 17,2 s., Vmax 140 km/h. Jedynym plusem była możliwość
lania tańszej Pb91, zamiast E94.

Tym niemniej tylnosilnikowe Skody z wtryskiem, to dziś białe kruki,
bo wyprodukowano ich jakieś 400 egz.

* * *
Gwoli ścisłości historycznej, Skoda nie tylko była i jest
sprzedawana w Nowej Zelandii.

W latach 60. nowozelandczycy stworzyli własną, seryjnie produkowaną
konstrukcję - Trekka - roboczego wołka z użyciem podwozia, zespołu
napędowego i wielu kląkrów z Skody Octavii kombi:
www.trekka.co.nz/
Niektóre źródła podejrzewają nawet tę samą nowozelandzką wytwórnię w
Otahuhu o składanie 1000MB z pakietów przysyłanych w skrzyniach
drogą morską. :O

Podobny pojazd na bazie Skody – Skopak – składano w Pakistanie.

Najlepsze źródło nieznanych informacji o demoludowych sprzętach:
www.autosoviet.altervista.org/main-english.htm



Temat: MADOX
chaladia napisał:

> Na rynku (dokłądniej na "Allegro")

Czytaj: sprowadzone "na lewo" :-(

> są bardzo lekkie dwusuwy, ważące poniżej 10 kG, czyli niewiele
> ponad połowę tego, co czterosuwy renomowanej "Hondy"

Tiaaa, "renomowana Honda" 2,3KM w wersji z krótką kolumną (czyli
odpowiednią dla łodki Twojej córki" waży "aż" 12 kg. 10 kg
to "niewiele ponad" 6 kg? :-P

> Zakładając, że rocznie eksploatuje się silniczek pomocniczy przez
> parę albo paręnaście godzin, to trwałość ma mniejsze znaczenie niż
> dla wędkarza, który w tym samym czasie "wykręca" nawet kilkaset
> motogodzin.

Ale dlaczego uparłeś się akurat na dwusyf? Nadal wierzysz pogłoskom
że czterosuwy nie są odpowiednie na łodziach ponieważ są "drogie.
zawodne, ciężkie, kłopotliwe w obsłudze i niepraktyczne"? Zupełnie
jak przysłowiowy pan Zenek taryfiarz, który parę lat temu złorzeczył
na czym świat stoi na "przeklętych ekologów" za sprawą których
wycofano etylinę ze staci CPN i gotów był gnać choćby na giełdę w
Słomczynie aby tam pokątnie nabyć od "pana Kazia" flaszkę z
czteroetylkiem ołowiu, bo i tak wiedział swoje, że na "bezołowiowej"
jedo fura nie będzie miała "odejścia" :-> A co do trwałości - to
spodziewałbym się że sporadyczne uruchamianie dwusyfa wożonego na
łodce raczej mu się nie przysłuży: wilgitne powietrze ma dostęp do
ich wnętrza, a ochrona resztkami oleju z mieszanki jest więcej niż
iluzoryczna. Już lepiej używać ich właśnie do wędkowania, bo w tym
przypadku dwusyf uruchamia się każdorazowo, a na noc można go zabrać
do szopy.

> Czy ktoś ma jakieś doświadczenia z tą marką?

Ja mam doświadczenia jedynie z Hondą 2KM. Ten silnik już
pięciokrotnie zaprowadził na Mazury Oriona; obecnie jestem w połowie
drogi powrotnej. Owszem taki silnik może okazać się nie tyle za
ciężki, co za mocny na tak małą żaglóweczkę jak Ancora (chyba że
miałby ją wprowadzić w ślizg) Ale dlaczego nie chcesz użyć silnika
elektrycznego? On sam jest zdecydowanie lżejszy nie tylko od Hondy,
ale i wszelkiej chińszczyzny czy byłej radziecczyzny. I nie będzie
szkodliwie przegłębiał rufy. Akumulator natomiast, obudowany
dopasowanym stelażem, zapobiegającym jego przemieszczaniu a nawet
wypadnięciu w razie mocniejszego przechyłu, można umieścić na dnie
łodzi, gdzie będzie pełnił rolę wewnętrznego balastu, zwiększającego
stateczność. Oczywiście, należy mieć pewność że tak dociążona łódka
nie zatonie w razie wywrotki, i na wszelki wypadek dołożyć
przynajmniej parę dm3 materiału wypornościowego. A do tego aby w
razie bezwietrznej pogody sprowadzić lekką łódkę spod Zegrza do
Nieporętu wystarczy najmniejszy nawet akumulator.




Temat: Zmarł Janusz Niczyporowicz
Reporter poeta
Telefon zadzwonił w niedzielę. Janusz Niczyporowicz nie żyje. Pierwsza myśl: nie
zdążyłem poprosić go o autograf. Bo książkę Janusza "Kraina proroków"
przeczytałem niespełna miesiąc temu. Podobała mi się i zamierzałem pogratulować
autorowi. Przecież zdanie: "Koń stoi na wzgórzu z siwym niebem w siodle" to jest
po prostu mistrzostwo świata. Poezja w reportażu! Niestety, nie zdążyłem tego
Januszowi powiedzieć.
Ciekawy był to człowiek ów pan Niczyporowicz. Miał bardzo efektowny początek
kariery. Już jako kilkunastoletni chłopak zaczyna drukować w prasie swe wiersze.
W wieku lat dwudziestu otrzymuje II nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim
im. Jana Śpiewaka, pięć lat później już jako reporter otrzymuje najwyższą
nagrodę w kraju - imienia Juliana Bruna, przyznawaną przez Stowarzyszenie
Dziennikarzy Polskich. Po kolejnych dwóch latach wychodzi jego książka
"Maskarada". Zbiór reportaży wcieleniowych. W legendarnych "Kontrastach", które
były najlepszym pismem owego czasu, w "Kontrastach", w których drukowali m.in.
Ryszard Kapuściński i Edward Redliński, Janusz Niczyporowicz kierował działem
reportażu i pamiętnika.
Janusza spotkałem zaledwie kilka razy. Pierwszy raz jako początkujący
dziennikarz widziałem go w pracowni fotograficznej "Gazety Współczesnej". Miał
bardzo dumną minę. Wydawał mi się bardzo wyniosły. Nie polubiłem go wtedy.
Spotkaliśmy się znów po latach. Na brzegu wody. Janusz organizował zawody
wędkarskie, ja relacjonowałem je dla telewizji. Pamiętam taki obrazek: Janusz
przy pomoście skrobie szczupaki, do łódki z wędkami idzie Krzysztof Daukszewicz,
w wielkim garze zupę gotuje Maciej Kuroń. Byłem też na wykładzie Janusza. Na
WSAP-ie prowadził ze studentami zajęcia z dziennikarstwa. Ależ miał minę, jak
usiadłem w jednej z ławek! I pamiętam ten okres, jak obwołano go agentem. Jak
wszyscy się od niego odsuwali.
Śmierć miał piękną. Jeszcze w piątek spotkał się z przyjaciółmi w knajpce. Razem
obchodzili jego imieniny. W niedzielę rano pojechał nad Siemianówkę na ryby.
Wsiadł do łódki i chciał odpalić silnik. Pociągnął za sznurek raz, drugi,
trzeci. Koniec. W piątek pożegnał się z kolegami, w niedzielę - z rybami.
Istnieje takie pojęcie jak piękna śmierć. Śmierć bez bólu, śmierć w gronie
rodziny lub przyjaciół. Śmierć w pięknym miejscu. Janusz taką właśnie śmierć od
losu otrzymał.
Na pogrzeb przyszło wiele osób. Grób Janusza leży bardzo blisko grobu Andrzeja
Koziary. Kolegi z redakcji. Już tam pewnie na górze zakładają nowe pismo.
Ktoś nad trumną przypomniał słowa Janusza, wypowiedziane na pogrzebie kolegi:
"On żyje. To my umieramy". To prawda. Nikogo z nas śmierć nie ominie. Odwieczną
drogą pójdą i ci, co Janusza lubili, i ci, co na nim psy wieszali. Po jednych i
drugich pamięć przeminie. Po Januszu zostanie kilka książek. I koń na wzgórzu z
siwym niebem w siodle.
(Wojciech Koronkiewicz)
bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35241,7311120,Reporter_poeta.html



Temat: czas łodzie wyciągać :((
bynek napisał:

> Pogoda jeszcze piękna, słońce, ciepło i wieje.

Ale niestety dla mnie - nie z tego kierunku co trzeba :-(( Aby pokonać Orionem
wiślany prąd, potrzebuję wiatru północnego lub zachdniego. Przy południowo
wschodnim - na wodzie nie wieje nic :-( Może w któryś z weekendów popłynę
jeszcze na silniku na Zegrze, o ile noc nie będzie bardzo zimna...

> Jednak już czas wyciągać łódki z wody.

A niby dlaczego? Pływać jeszcze można, choćby po parę godzin dziennie. W
ubiegłym roku pływałem niemal do grudnia. Obecnie czekam tylko aż pogoda
sie "popsuje": ustapi wreszcie to chroniczne "zatwardzenie" w postaciu wyżu
znad Rosji, a wiatr odwróci kierunek. Zrobi się chłodniej w dzień, za to
cieplej przez resztę doby, a deszcze też się przydadzą: przybędzie wody w Wiśle.
Rzecz jasna, pozstawianie łódki na zimę w lodzie, jak to robi pewien
internetowy troll z pl.rec.zeglarstwo - to karygodna praktyka.

> Czy macie jakieś rady na ten temat.

Trzymam swojego Oriona w jednym z warszawskich klubów nad Wisłą. Jest on
wyposażony w slip z elektryczną wciągarką. Dotąd praktycnie samemu ładowałem
jacht na wózek i wyciągałem go na plac postojowy, gdzie zdejmowałem go z wózka
przy pomocy ręcznego kołowrotu, utawiejąc następnie na stercie starych opon.

> Czy można coś tu spieprzyć?

Najważniejsze - to solidnie przymocować jacht do wózka, aby się nie zsunął,
zwłaszcza jeśli slip jest stromy. Wykorzystać do tego celu wszelkie możliwe
okucia: knagi na dziobie i na rufie, ucho cumowe, piętę masztu. Wyciągam i
woduję jacht wraz z masztem, ster jednak w takich wypadkach zdejmuję.
Jeśli do slipowania używana jest przyczepa samochodowa - uważać aby wsporniki
ułożyły się pod dnem; przekręcone "na sztorc" mogą zrobić dziury w dnie.

> O czym trzeba pamiętać zostawiając łódkę na zimę, na przyczepie?

Przede wszystkim - osuszyć dokładnie wnętrze kadłuba, z komorami
wypornościowymi włącznie. Nigdzie nie ma prawa zostać woda, która mogłaby
zamarznąć. Wskazane jest przykryć pokład (a zwłaszcza kokpit) plandeką, nie
powinno jednak wiązać się jej "w baleron" bez pozostawienia wentylacji. Można
wykorzystać maszt w charakterze "rusztowania" pod plandekę. Jeśli kokpit nie
jest przykryty, dbać o regularne odśnieżanie jachtu, aby podczas kolejnych
odwilży i mrozów nie dopuścić do utworzenia się lodowej skorupy. Co jakiś czas
otworzyć i przewietrzyć kabinę.
Jeśli jacht ma stalowy miecz - wskazane jest wyjąć go już jesienią. Można go
będzie oczyścić w cieplejsze dni, a wiosną pomalowac. Pozostawianie
zardzewiałego miecza w skrzyni przez wiele sezonów bardzo źle świadczy o
armatorze.




Temat: Krotki wypad w kierunku Kopenhagi
Witajcie Panowie,
Wiem skad ta niewiedza sie wziela.Kazdy moze kupic lodz i sie w niej zamyka
grzebie a pozniej plywa z rodzina lub sam z kolegami.Skoro nikt nie pyta to sie
niczym nie interesuje i dlatego nic nie wie.
osobiscie tez napewno bylbym nie uswiadomiony gdyby nie firma,gdzie mialem
kontakt z tysiacami ludzi.jak zobaczyli moj drugi juz troche wiekszy "båt"
motorowy,to sie zaczeli wszyscy interesowac i pomagac i wtedy zobaczylem ze
prawioe co drugi jest plywajacy.O tym sie nie mowi nikt sie nie chwali.Pewnego
razu napatoczyl sie wlasnie instruktor ktory prowadzi takie kursy i mowi Sky
musisz zrobic papiery szwedzkie zobaczysz wtedy ubezpieczenie jest groszowe a
zarazem nie bedziesz sie czul na wodzie jak intruz.Potemn spotkalem oficera
floty (flota-marynarka) ktory zaopatrzyl mnie wmaterial i zaprosil na egzamin
do nich (marin kåren).Zglosilem sie cholera prawie bylem najstarszy rozne
szarze ale strasznie pomocni wszyscy. Zrobilem pismienny ktory wypadl
znakomicie i stwierdzili ze nie potrzebuje juz isc na ustny i otrzymalem ten
pierwszy stopien dajacy poczucie czlonka wspolnoty wodnej na wodzie a
nie "intruza",oraz plywajacego i rozumiejacego wszystkich innych na wodach
miedzynarodowych.
Yachty morskie,
Szwecja jak wiecie posiada wszystkich srodkow plywajacych w rekach prywatnycvh
ponad jeden milion sztuk na 9mln ludnosci.
Na te "flote" skaldaja sie lodki z lat 60-tych do dzisiejszych.Zapytacie
dlaczego tak stare?
Po preiostu kazdy dba natychmiast usuwa awarie,szkody i ta lodz jest jak nowa
pelnosprawna.Sukcesywnie sie wymienia zagle olinowanie silniki sprzet
elektroniczny lacznosc.Dlatego zawsze jest na czasie. Np.W latach 70-80-tych
kazdy mial CB radio i bogaci juz zwykle telefony z przywolaniem. Tylko
posiadajcy licencje mogli uzywac radia VHF.Lata 90 poczatek wchodzi GSM,wypiera
totalnie CB-radio. Uzywa sie jeszcze CB ale tylko kanalu ratowniczego ktorym
jest kanal 11A.Ten kanal sluzy do wezwania pomocy i nawet funkcjonuje do
dzisiaj.Radio VHF jest uzywane ale tylko przez ludzi mjaacy licencje inaczej
radio nie zostanie sprzedane. Zostaly wyparte stare systemy nawigacyjne na
rzecz GPS,ktory jest dzisiaj tani i ogolnodostepny.Na wiekszych lodziach jest
GPS zdublowany.Uzywa sie echo-sondy do pomiaru glebokosci to ma prawie kazda
jednostka wieksza,wieksza to wiecej jak 7m dlugosci.Duzo ludzi montuje plotter
z GPS i auto pilota.Kazdy sie bawi jak moze udaje wielkiego gieroja do puty
dopuki wody niema pod podkladem, na to tez jest rada montuje sie bardzo wydajne
lens pumpy czyli slezowe pompy ktore po wlaczeniu blyskawicznie osuszaja lodz o
ile jest prad dostepny inaczej do jazda do dyszla.
Co sie mnie podoba u szwedow,nigdy nie imponuja brawura. Kazdy tak orze na ile
jego stac.
Lodek nie bede opisywal lecz podam linki i sobie po ogladasz,ale najpierw musze
je poszukac.
Najlepiej jest przyjevchac w goscine do jakies Mariny i sobie poogladac.Duza
marina ma zacumowanych i tysiac Yachtow,male to po 40-50 yachtow.Sa takie gdzie
stop i 10sztuk tez.Najmilsze jest dla oka to ze wszystkie sa tak odszykowane
jakby byly na sprzedaz.Nie spotkasz zagli zoltych,zawsze uprane lub wymienione
na nowe,zawsze jest flaga o ile jest zaloga na pokladzie.
Sa tez ruiny nie zadbane ale i nie uzywane.Wielu kupuje za ciezkie pieniadze
ale nie umiezeglowac i boja sie ruszyc w zwiazku ztym taki yacht stoi w porcie
i w czasie wakacji ludzie w nim mieszkaja i uczestniczaw zyciu na wodzie,sa
tacy cio nie umieja zeglowac ale umieja na motorze plywac i widac piekne Yachty
prujace po piwko do Dani na silniku bez zagli.Nawet ostanio byl anons sprzedam
Yacht niedrogo, ale bez zagli ktorych ostatnie 10 lat nie posiadalem gdyz po
winko i piwko do Dani na motorku plywalem.
Pzdr.Sky.



Temat: Moje pierwsze greckie wakacjie- dzień piąty
Co do samochodu- 15 minut stoi z wyłączonym silnikiem na słońcu, a nagrzał się
tak, jakby na ogniu stał. Pisałem już, że klimatyzacja jest świetnym
wynalazkiem?. Z Frangokastello do kolejnego celu- Plakias. Tutaj także króciótki
postój. Miejscowość turystyczna z bodajże dwoma pięknymi, piaszczystymi plażami
(tylko tych leżaków i parasoli jakby trochę za dużo). Ludzi na szczęście jeszcze
nie tłumy (ktoś tam był w sezonie?). Znowu w samochód i do kolejnego punktu
wyprawy- klasztor Piso Moni Preveli. Prześlicznej urody konstrukcja, urokliwie
położona. Tutaj lekka niespodzianka bo wstęp nie 2, a 2,5 euro/person- children
free. Ale warto. Tutaj Bartek kupił sobie replikę malutkiej ikony (
informacyjnie- 3 euro). Po zwiedzeniu klasztoru główny cel naszej wyprawy- plaża
Preveli. Jadąc z klasztoru po prawej stronie parking. Tutaj się zatrzymujemy.
Bierzemy plecaki z ręcznikami i dalej na plażę (jest już ok. 17.30, tak więc
słońce już tak nie pali- Bartka plecy). Wiedziałem tylko, że jest to jedna z
piękniejszych plaż Krety, do tego z palmami. Dlaczego tylko nikt mnie nie
uprzedził, że zejście jest tak strome? Zejście to pryszcz, ale potem trzeba
wejść! Ale jak zwykle warto. Mniej więcej w ¾ zejścia jest taras widokowy- z
niego rozciąga się rzadkiej urody widok- ujście niewielkiej rzeczki zakręcającej
o 90 stopni tuż przed morzem, już na piaszczystej plaży. Przed ujściem palmy.
Słońce już nie jest zbyt wysoko na niebie więc plaża w półcieniu- naprawdę warto
to zobaczyć. W końcu udało się zejść na dół. Chłopaki nie do końca wierząc
kosztują wodę z rzeki- naprawdę jest słodka. Znajdujemy miejsce w cieniu na
rozbicie obozu. Igor od razu do wody. Rzucam propozycję- kto ze mną do roweru
wodnego (można wynająć, by popłynąć w górę rzeczki). Na propozycję odpowiada
tylko Bartek, więc we dwóch do wypożyczalni. Cena nieco barbarzyńska- za osobę
3,5 euro, ze względu na małego spuścili cenę za naszą dwójkę do 5 euro. Na
pokład i pod prąd nieco leniwego nurtu. Tak płynąc myślę sobie, że za te widoki
cena jednak nie wygórowana. Po obu brzegach palmy, zaraz za nimi wznoszące się
pionowo w górę skały wąwozu- czuję się jak na wyspie „Zagubionych”. Po 300-400
metrach dalsze płynięcie niemozliwe- rzeczka przechodzi w kamienisty potok. Obaj
wysiadamy z roweru i dalej eksplorować najbliższą okolicę na nogach (uprzednio
cumując łajbę do drzewa). Zbyt daleko się nie zagłębiamy. W dnie potoku Bartek
znajduje kamień, który go oczarował- oczywiście, że możesz go zabrać synku ( w
drodze powrotnej do Polski kamienie stanowić będą około kilograma ładunku,
uzbierane muszelki kolejne pół). Czas biegnie szybko. Powrót do roweru, spływ z
nurtem, palmy i skały. Życie jest piękne. Tylko, cholera, zapomniałem wziąć
aparat. Trudno trzeba widoki zapisać na mózgowym twardzielu. Po oddaniu
wypożyczonej łódki powrót do pozostałej części wycieczki. Igor po kąpieli- jemu
ta plaża się nie podobała- kamieniste dno i zimna woda ( i to jest mój syn!-
gdybym miał z czego to bym go wydziedziczył!). Jeszcze na chwilę do wody wchodzi
Bartek- jemu wsio ryba- woda jest mokra i można popluskać. Czeka nas jeszcze
droga powrotna, więc zwijamy obozowisko. Kurcze- nawet ja przyznać muszę, że
droga powrotna jest męcząca, ale nawet złe rzeczy kiedyś się kończą i jesteśmy
przy samochodzie. Do środka i powrót. W drodze powrotnej jeszcze mijamy Kato
Moni Preveli- kolejny monastyr- niestety już tam nie zachodzimy. Jadąc do
głównej drogi do Rethymnonu jedziemy wzdłuż wąwozu Kotsifou. Ponownie droga
wyrwana górom- po lewej pionowa ściana w górę, po prawej przepaść. Znów te
widoki. Przed Rethymnonem na chwilę zbaczamy w miejscowości Samatas- z mapy
wynika, iż znajduje się tam nekropolia minojska. Niestety teren ogrodzony i
zamknięty (dla chętnych otwarte do 15-tej). Przez płot widzimy kilka dziur w
ziemi, jednakże sama świadomość tego, że są to pozostałości kultury sprzed
prawie 4.000 lat naprawdę robi wrażenie. Z Rethymnonu w lewo w National Road. Po
tych kilku już dniach na Krecie tą główną drogę Krety traktuję jak sposób na jak
najszybsze dostanie się do domu. Tak więc rura i 100, 120 a miejscami 140 km na
budziku. Dzień pełen wrażeń już dobiegł końca. Dzień tak pełen wrażeń, że już
naprawdę nie pamiętam co i gdzie jedliśmy ( w dokumentacji fotograficznej ten
szczegół się nie zachował). W każdym razie na pewno był basen, taras, wino i
chyba po raz pierwszy piwo Zorbas (Grecy też umieją ważyć ten złoty trunek,
polecam). Aha- szum fal, i cykady- bajka trwa dalej.



Temat: Rzeszowiak - z punktu widzenia załoganta "Steni"
W Kłajpedzie czekaliśmy trzy dni na dobrą pogodę, by wrócić do Gdańska. Czas
ten spędzaliśmy zwiedzając to piękne hanzeatyckie miasto i pomagając
Rzeszowianom w klarowaniu łódki. Można w Kłajpedzie wybrać się do delfinarium,
można urządzić sobie spacer po naprawdę pięknej starówce, wybrać się do kasyna
bądź zabawić się w jednym z wielu klubów pubów. Atmosfera miasta jest
oszałamiająca. Nie sposób się nudzić. Osobiście polecam dwa kluby: pierwszy
to "Jazz klub" przy głównym rynku, drugi to "Prieplauka" przy ulicy Zveju,
prowadzącej do przystani, tuż obok promu. W obu można się zabawić na całego i
każdy znajdzie cos dla siebie. W "Jazz klubie" na pewno dobrze będą się bawić
ludzie lubiący dobre imprezy w starym stylu, bardziej może nawet Rockowym niż
Jazzowym, zaś do Prieplauki zaprosiłbym młodych ludzi lubiących się bawić przy
aktualnych przebojach. W obu przy "Starce" i "Svyturysie".
Litwinów zapamiętałem jako sympatycznych ludzi, praktycznie wszędzie można się
było dogadać po angielsku. W rozmowach ze starszymi obywatelami pomocna jest
znajomość języka rosyjskiego.

Z Kłajpedy wyszliśmy nad ranem piętnastego sierpnia. Pogoda była świetna, morze
płaskie jak lustro, słoneczko niezasłaniane nawet jednym obłoczkiem, lekki
wiaterek chłodził przyjemnie rozgrzaną słońcem twarz, po prostu plaża. Sielanka
w pełni. "Rzeszowiak" płynął o własnych siłach w naszej asyście. Co jakiś czas
kontaktowaliśmy się przez radio. W pewnym momencie zauważyliśmy na horyzoncie
jakiś okręt i jacht. Przez radio odezwał się do nas "Dar Pucka". Meldowali, że
okręt rosyjskiej marynarki wojennej w dziwny sposób, zajeżdżając drogę, stara
się zepchnąć ich na kurs wschodni, w stronę lądu. Poradziliśmy im płynąć w
naszą stronę, a sami trochę zwolniliśmy, by dać im dojść do nas.
Gdy byli dość blisko, udało mi się strzelić kilka fotek okrętowi zza ramienia
Zbyszka, który ustawił się w drzwiach sterówki, by zasłonić mnie z aparatem.
Gdy obie jednostki zrównały się z nami staraliśmy się porozumieć z okrętem
rosyjskim, ale pozostawał głuchy na wezwania przez radio. Zaczął wyprawiać
podobne manewry z "Rzeszowiakiem". Jedyna informacja jaką uzyskaliśmy z
początku, to że mamy iść kursem dziewięćdziesiąt stopni, czyli w stronę
rosyjskiego brzegu, którą pokazano nam na jakiejś dużej kartce, czy kawałku
materiału. Później żartowaliśmy, że wyrwali kapitanowi prześcieradło spod
tyłka, żeby nam to napisać. Dopiero, gdy podpłynęliśmy na zasięg głosu jakoś
udało się Kapitanowi wyciągnąć informację, że trwają na tym akwenie ćwiczenia
wojskowe i odbywa się "ostrije strjelanie". Więc szybko podaliśmy tę informację
przez radio "Rzeszowiakowi" oraz "Darowi Pucka" i położyliśmy się na kurs
dziewięćdziesiąt stopni. Mieliśmy iść nim, aż wyjdziemy z akwenu działań. W
międzyczasie doszła nas informacja, że w rejonie ćwiczeń pojawił się jeszcze
jeden polski jacht. Była to poznana przez nas w Kłajpedzie "Amica". Komunikacja
była z nimi ciężka, ponieważ znajdowali się w dużej odległości od nas. W końcu
udało nam się przekazać im informację o ćwiczeniach i konieczności zmiany
kursu. W rezultacie wyglądało to tak, jakby kpt. Wyszyński nagle awansował z
kapitana jednostki na komodora armady, małej co prawda, ale zawsze.
Gdy w końcu dostaliśmy pozwolenie zmiany kursu, poszliśmy prosto na Gdańsk
mijając półwysep Taran w zasięgu wzroku. Po drodze udało nam się dostrzec
jeszcze zestaw holujący z tarczami do manewrów. Około godziny
dziewiętnastej "Rzeszowiak" zgłosił nam awarię silnika. Podeszliśmy do nich i
podaliśmy im hol wypożyczony z m/s "Kaunas" dzięki pomocy konsula polskiego na
Litwie, pana Tadeusza Macioła. Co prawda, w międzyczasie udało im się awarię
naprawić, ale pozostali na holu, by nie zmniejszać już prędkości i zaoszczędzić
na czasie.
Reszta drogi do Gdańska obyła się już bez żadnych przygód. W Górkach Zachodnich
na odprawę zacumowaliśmy ok godziny drugiej nad ranem szesnastego sierpnia. O
drugiej dwadzieścia odstawiliśmy "Rzeszowiaka" do jacht-klubu Stoczni
Gdańskiej, a o w pół do czwartej zacumowaliśmy na Stogach w GKM LOK.
Akcję tę będę pamiętał do końca życia, bo chyba jeszcze w historii żeglarstwa
polskiego nikt nie odwalił takiego numeru jak my.

Serdeczne podziękowania:
Dla Załogi m/y "Stenia" za wyrozumiałość dla niedoświadczenia, rozbudzenie na
nowo żeglarskich marzeń i pozbawienie złudzeń o długotrwałej sławie.
Dla Konsula Honorowego Polski na Litwie pana Tadeusza Macioła za pomoc w
sprawie kapitana "Rzeszowiaka" i wypożyczenia holu na drogę powrotną.
Dla pewnej bardzo sympatycznej kelnerki z klubu "Prieplauka", z którą spędziłem
bardzo sympatyczny wieczór. Jej imię niestety zatarło mi się w pamięci (Remija?)
Dla kpt. Sławomira "Paskudy" Wyszyńskiego za pośrednie spowodowanie tegoż
miłego wieczoru.

Dla każdego, kto przebrnął, przez to opowiadanie i nie zasnął.




Temat: z czym kojarzy się swam zczecin?
Gość portalu: Smutas napisał(a):

> zaryzykuje teze, ze konglomerat spoleczenstw zamieszkujacy szczecin i okolice
> jest przedsiebiorczy (ilosc podmiotow gospodarczych) i stosunkowo dobrze
> wyedukowany (ilosc osob studiujacych). jednak, proste rezery wynikajace
> z tego faktu zostaly wyeksploatowane. recesja lat ubieglych doskonale wskazala
> na slabosc tych zasobow. caly czas bede bazowal na przykladach innych
regionow,

W Szczecinie poki co place sa na 5 miejscu w kraju, po Warszawie, Poznaniu,
Gdansku i Wrocku. Myzle ze to niezly wynik, szczegolnie ze wyprzedzamy Krakow i
Lodz.

> ktore dzialajac w podobnych warunkach poczynily ogromne postepy, utrzymaly
> dotychczasowe pozycje i rozwijaly swoj potencjal. jestem jak najdalszy od
> gloszenia manifestow politycznych, ale nasze wladze samorzadowe, wojewodzkie,
> poslowie - popelnily caly szereg kardynalnych bledow i zaniedban. oddanie
> energetyki, gazownictwa, autostrady a3, porta-holding. przez 15 lat nie
> wybudowano ani jednego znaczacego zakladu produkcyjnego w miescie i okolicach.

To prawda. Ale nie tedy droga. Wymienione zaklady (poza Porta) wszystkie
nalezaly do panstwa. To nie byla wlasnosc prywatna ani akcyjna.
A teraz popatrzmy inaczej. Do czego sa mi potrzebne dzialania wladz, Jurczyk,
wojewoda itp. jesli chce otworzyc firme sowtware'owa, prywatna klinike,
outsorcingowac calling centre, podpisac umowy z niemieckimi kasami chorych na
leczenie stomatologiczne pacjentow, badz z niemieckim ubezpieczalniami na
naprawy aut? Jak moga mi pomoc wladze jesli ruszam z biurem projektowym i
szykuje realizacje inzynierskie dla Holandii, otworzyc wellness hotel, albo
produkowac reklamowki tv???

W kazdym z powyzszych przypadkow wladze moga mnie na pewno dobic dajac ulgi
podatkowe zagranicznej konkurencji.

Trzeba sobie wybic z glowy 2 podstawowe mity. Ze zatrudnienie to fabryka, hale
i tasma (przemysl sie juz konczy. mamy ere uslug). Dwa - ze istnieje tylko
rynek w Polsce.
3 landy lezace przy Szczecinie - Brandenburgia, MV i Berlin maja wieksze PKB
niz cala Polska! Znajdujemy sie w jednym z niewielu miejsc w Europie gdzie na
przestrzeni 150 km autostrady roznice w placach siegaja od 1:3 (dla
niewykwalifikowanych) po 1:5 (dla specjalistow!). Jest to jak worek zlotych
monet lezacy pod nogami. Nie ma komu sie po niego schylic. I to na pewno nie
jest wina Jurczyka!!!

> powiadasz, ze inwestorzy zewnetrzni nie dziela sie z pracownikami. to prawda.
> ale jakie to ma znaczenie ?

Ma to fundamentalne znaczenie. Kapital plynie do wlascicieli, a oni wydaja go w
miejscu zamieszkania. Czy to budujac sobie nowa rezydencje, inwestujac, czy
sponsorujac kluby sportowe, czy tez dzialajac charytatywnie (vide Kulczyk).
Wlasnie dlatego Szczecin niemiecki byl taki jaki byl - bo mieszkali w nim
wlasciciele firm. To oni fundowali parki, wieze widokowe, sponsorowali kluby,
muzea i domy starcow. Miasto jest bogate bogactwem swoich mieszkancow.

> wraz z pojawieniem sie zakladu pracy - nie tylko
> pojawija sie niskoplatne miejsca pracy, ale takze praca dla kadry
inzynieryjnej
> (jestem jej przedstawicielem), menedzerskiej, pojawia sie cala masa powiazan
> biznesowych i kooperecyjnych. ale ty o tym wszystkim wiesz, tylko oderwany od
> rzeczywistosci snujesz opowiastki o korei i niemczech.

Wlasnie pracujac w Niemczech i USA zrozumialem doskonale jak sie patrzy na
kraje typu Meksyk czy Bangladesz. Jak VW buduje hale w Polsce to nie po to zeby
opracowywac nowe projekty samochodow, silnikow, badac nowe stopy czy lakiery.
Nie, stawiaja hale w ktorych faceci w kombinezonach, pod nadzorem inzynierow
skrecaja skody. Czy naprawde marzymy o tym by sie stac krajem roboli i kelnerow
a nie wlascicieli?

> z mojego roku zostalo w szczecinie juz tylko kilka osob, wiekszosc na
> bezrobotnym. ja bardzo kocham to miasto ale z glodu przymierac nie bede dla
> tej milosci.

No patrz, a z mojego nie dosc ze prawie nikt nie wyjechal, to jeszcze mostwo
ludkow z regionu, od Pyrzyc po Slupsk zostalo.



Temat: Peak oil - nadchodzi koniec taniej ropy
Gość portalu: gaz4 napisał(a):
> Rysujesz sytuację wodoru in minus stosując najniższe mozliwe dane. Tak się
> składa, że z wodorem jest dużo lepiej:
> - Teoretyczna sprawność zamiany wodoru na elektryczność w ogniwie paliwowym to
> dokładnie 83% i zależy głównie od temperatury pracy ogniwa
> - Sprawność przemiany wody w wodór na drodze elektrolizy zależy głównie od op
> elektrycznego elektrolitu. Zmniejszanie oporu np. przez dobranie elektrolitu
> zmniejszenie odległości między elektrodami zwiększa sprawność. 70% jest jak
> najbardziej realne w praktyce
> - Wodór można uzyskać innymi metodami:
> CH4 + 2H2O -> 4H2 + CO2
> Jak widać z jednej cząsteczki metanu wychodzą cztery wodoru. Kaloryczność tak
> uzyskanego wodoru jest nieco większa od kaloryczności metanu (ale kosztem
> ciapła potrzebnego do przeprowadzenia reakcji)

Z jednej cząsteczki metanu wychodzą nie 4 a 2-ie czasteczki wodoru.
Przykład reakcji jaką napisałeś to przykład najgłupszej reakcji podawanej przez
entuzjastów wodoru. Co owa reakcja obrazuje ?
Ano obrazuje to, że analogicznie, jeśli masz pierścionek z brylantem to
wystarczy zacząć w niego walić młotkiem i uzyskasz ... czyste złoto. Głupie
prawda ? Gdybyż ludziki jeszcze widzieli głupotę innych, analogicznych propozycji.
Taki jeden mol metanu ma 770 kJ energii, łatwiej go zmagazynować pod ciśnieniem
200 atm i nie ucieka przez mikronieszczelności łączeń pompy i zbiornika i bardzo
łatwo zrobić z niego paliwo do każdego silnika spalinowego 4-suwowego.
Takie dwa mole wodoru uzyskane z tegoż metanu, mają 480 kJ (niemal 40% mniej
!!!) energii, trudniej go zmagazynować pod ciśnieniem 200 atm - DWA RAZY
trudniej, i ... ucieka przez mikronieszczelności łączeń pompy i zbiornika i
zapomnij o prostym użyciu w tradycyjnych silnikach.
A co zrobimy z węglem uzyskanym z rozbicia metanu ?
Wtłoczymy go w szyby po kopalniach węgla ? Jasne ! A benzynę lotniczą będziemy
wtłaczać w wyeksploatowane pola naftowe. Chodzi o to, aby było głupio i dużo,
prawda ?

Podobnie z poprzednią Twoją krytyką moich danych. Ja daję realne dane, a Ty
pływasz w teoriach i piszesz, że aż tak głupio jak odzyskiwanie 21% z pierwotnej
energii elektrycznej to może nie będzie, ale może dojdziemy do wskaźnika 30%.
Tu chodzi o wiedzę, a nie nie o to, po co chcięli uzyskać radzieccy uczeni
krzyżówkę osła i stonogi. Wiesz po co ?
.
.
.
... właśnie po to, aby było dużo i głupio.

P.S. Nie krytykuję Ciebie, jako niezapoznanego ze szczegółami entuzjasty wodoru.
Krytykuję "naukowców" za państowe pieniądze, którzy pieprzą o "alternatywie
wodoru" i niedouczonych pismaków-gadaczy telewizyjno-prasowych, dla których
przedstawiona przeze mnie wiedza jest czarną magią.




Temat: Passat, Legacy, 9-3
Zaczne od konca :)

> PS. Ty nie na Islanii?

Jeszcze tylko przez kilka tygodni. Firma, w ktorej tu pracuje od 4-
ech lat, otwiera podwoje w Polsce.
Zaznaczylem, ze bede uzywal auta na co dzien do przejazdow ok. 60
km - po dluzszych namyslach postanowilismy z zona sprzedac lokum w
miescie i przeprowadzic sie na wies, do lasu. Doslownie, do lasu,
dom jest w srodku lasu, a do najblizszej utwardzonej drogi mam ok. 2
km lesnego, piaszczystego duktu. Stad wlasnie pomysl na 4motion -
zima bywa nieciekawie.

> Czy zależy Ci na wydaniu możliwie niedużo z tego budżetu (bo masz
w nim jakieś udziały i wolisz przeznaczyć pieniądze na ciekawsze
cele albo bo nie chcesz drenować kieszeni pracodawcy) czy też nie
robi to Tobie różnicy i wolisz wydać tyle, ile się da, kupując
możliwie najciekawsze auto?

Oczywiscie, chcialbym wydac jak najmniej (wiadomo - poczatek
dzialalnosci), chociaz mysle, ze, w przypadku nowego samochodu
formatu passata, byloby to dosc trudne. Najprawdopodobniej wezme
auto w leasing, wiec nie bede musial "wyskoczyc" z calej kwoty na
jeden raz.

> Lubisz prowadzić? Czy też wolisz mieć auto mniej dynamiczne, ale
sporo tańsze w nabyciu, minimalnie oszczędniejsze i być może tańsze
w utrzymaniu?

Lubie, chociaz w tym przypadku bede raczej obstawial maksymalny
komfort jazdy, jesli wypadna mi dluzsze wypady. Nie bede repem,
nigdzie nie bedzie mi sie spieszylo, wiec nie potrzebuje
megaprzyspieszen. Musze zanzaczyc, ze region, w ktorym bede
mieszkal, to region rolniczy, gdzie wciaz smigaja male fiaty. Na tym
tle nie moge kupic samochodu premium w rodzaju audi, zeby nie
draznic miejscowych ludkow.

> W takich warunkach wolałbyś auto z dieslem 170-konnym czy 115-
konnym?

Zdecydowanie slabsze. Jak wspomnialem, nie bede sie spieszyl, wiec
nie potrzebuje wysrubowanych osiagow.

> Co do skrzyni

Bede codziennie wlokl sie przez miasteczka. Ale automat nie jest
absolutnie konieczny. Z czego sie zorientowalem, producenci aut
chetnie oferuja automaty z mocniejszymi silnikami. Jesli stane przed
wyborem: 105 km z manualem a 170 z automatyczna przekladnia, a
oferty podzieli przepasc 20 tys., to chetnie zrezygnuje z automatu.

> Jeśli w grę wchodzi Passat, odpuściłbym sobie 4motion. Jak to
notmyself kiedyś pisał: "załączy Ci się 5 razy w roku".

Najprawdopodobniej swieta prawda, jakkolwiek codziennie bede smigal
po moim dukcie plus na pewno bede mial sluzbowe wycieczki "w teren".

> Kolejna kwestia to to, że auto musi być relatywnie niedrogo
naprawialne. Po doświadczenponiciach markaatlanty Saaba bym
odrzucił, za tym wyborem przemawiają wyłącznie sentymenty. Podobnie
z Legacy - jest trochę drogie i zgaduję, że takie też będą części
eksploatacyjne podlegające normalnemu zużyciu.

Saab rzeczywiscie ma kiepska opinie w dziedzinie niezawodnosci,
jakkolwiek aktualnie uzywane przez nich diesle fiata sa podobno
niezawodne. Sentymenty moge odwiesic, w koncu to auto sluzbowe, w
tym przypadku za saabem przemawia swietne, komfortowe wnetrze.



Temat: o co chodzi z toyota i skoda??
Tak wracajęc do bajek: bylo państewko, pokojowo nastawione, i lubiące spory
rozwiązywać przy piwie, jednak miało parę ciekawych fabryk, produkujących
trochę stalowego złomu, który pomógł Niemcom zawojować Francję i dać kuku
kufajmanom (Rosjanom).... Nawet przez pewien czas niszczył czołgi Fiveoclockom
w Afryce.... Potem Herrmany w ramach rewanżu zapragnęli wspomóc nieco przemysł
produkujęcy rupiecie z aluminium z wiatrakami z przodu, i rozpoczął, w oparciu
o przygotowaną i wyuczoną na Bristolach i Hispano Suizach kadrę produkję
silników i własnego złomu aluminiowego z wiatrakami, w końcu nawet sprzętu z
suszarkami, lub jak kto woli gwizdkami... aby narodek ten, bardziej do
kufajmańskiej techniki przekonać i postępem społecznym uszczęśliwić, sąsiednie
kufajmańskie królestwo wysłało agentów, aby zniszczyli składy suszarek i zmusić
do zamawiania spamiałych samolotów nie z aluminium, ale ze szmat i kory
brzozowej budowanych.... Taki to postęp doprowadził, że kiedy zachód urzekł się
wyrobami inż. Porshe, który swojego KdF-a zaprojektowawszy, przez przypadek
stał się siłą napędową koncernu z ludowozu, w ramach zachwytu nad pompą
strażacką powstało wiele konstrukcji jak przykładowo Garbus, Skodzina i
Syrena... niestety jakość dostępnych pomp strażackich i charakter narodowy, jak
i zachwyt kufajmańską techniką wyniku dyskusji o przewadze T34 nad Tygrysem,
doprowadziły do tego, że pokonane Herrmany zaczęły mieć pieniądze, a zwycięzcy
topili żale w produktach spirytusowych, stosownie do wkładu wniesionego w
wiekopomne zwycięstwo....

Ponieważ ludek, o którym mowa, nie miał zbyt wielkiego wkładu w zwycięstwo, a i
piwa zacne warzyć i spożywać, więc nie wszystka umiejętność montowania
wszelkiego sprzętu tam zaginęła.... stąd też w ramach wdzięczności za owe TNHP,
Hetzery, Mietki różnych typów - zamiast pomp strażackich poczęto im inwestycję
wspólne czynić, gdzie miast potomków pompowozów, powoli przekształcać je w wozy
wtykorzystujące zdobycze techniczne owej wielkiej wojny, przebrzmiałej....

I tak to się złożyło, ku zazdrości wódożłopów zza sąsiedniej granicy, co
wszystko co herrmańskie i swoje kufajmanom na zatracenie oddali (albo tamci
wzięli, tu historie różnie mówią), których zdobycze techniczne w Noregii (7TP)
porzucono, w kufajmańskich konstrukcjach skopiowano (Tu-2) i którzy wybrawszy
światłe, kufajmanom posłuszne kierownictwo swoich fabryczek, wszystek postęp,
jako niezdrowy i niebezpieczny, a tylko marudzić i strajkować potrafią, zamiast
na linii produkcyjnej jedną zmianę wprowadzić (przenieść bezpiecznik w
licencyjnej Kałarmacie).... i kufajpartyjne inżynierstwo i polityctwo wek
przegnać...

i jak zwykle wszyscy do okoła są winni temu .... a najbardziej Skoda....
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nflblog.pev.pl



  • Strona 2 z 3 • Znaleziono 145 rezultatów • 1, 2, 3