siłownia Wisła
Widzisz posty znalezione dla hasła: siłownia Wisła
Temat: Pachaniała Saska Kępa...
Marborneo, owszem. Na części placu stoi kościół z plebanią, z którego i ja korzystam. I był on tam potrzebny, gdyż stąd do kościoła na Nobla jest jakieś 20 minut piechotą i to dla człowieka młodego. Jest to jednak część wyraźnie mniejsza.
Drugą, wyrażnie większą część tego placu, zajmuje ogrodzone, wielgachne i brzydkie bloczydło na planie kwadratu wysunięte konturem aż po sam otaczający go chodnik. Tego tam absolutnie nie było potrzeba! Ale wiadomo, decyduje kasa a niestety w głębokim poważaniu ma się potrzeby inne, jak np. właśnie plac zabaw, dwa ziemne boiska piłkarskie, teren do wyprowadzania psów, górka do zjeżdżania na sankach, itd. Blok ten dodatkowo całkowicie zasłonił słońce lokatorom istniejących już bloków sąsiadujących z placem, szczególnie pięter niższych.
Oczywiście można narzekać, że schodzić się tam mogli pijaczkowie przesiadujący tam i pijący, ale to żaden argument, bo oni nadal się tam kręcą po okolicy. Jest to żadne właściwie zagrożenie.
Nie ma teraz w okolicy żadnego dorównującego placowemu boiska piłkarskiego. Można sobie pójść na boisko np. do technikum, ale jest ono ogrodzone i jest małe, bo ma wymiary boiska do piłki ręcznej. Na asfaltach pomiędzy blokami gra w piłkę jest zabroniona a i tak nie ma tam warunków do tego. Postawiono za to dwa betonowe stoły do tenisa stołowego, WIELKIE DZIĘKI Administracji za tę uciechę. Z tych stołów chyba nikt nie korzysta.
Co teraz mają zrobić młode chłopaki gdy chcą jakoś zająć sobie czas poza lekcjami? Ja kiedyś umawiałem się z kolegami i leciałem na Orion grać w piłę i wybiegałem się dowoli . Było też możliwe, żeby grały jednocześnie trzy grupy w trzech miejscach na placu. Teraz ci, którzy umieją, pojeżdżą na deskach pod oknami sąsiadów robiąc przy tym hałas, albo pójdą na piwo i szluga, albo zamkną się w chałupie ze swoim ukochamym kompem. Taki jest mój obraz perspektyw, jakie mają młodzi ludzie. Smutne to perspektywy.
Plac zabaw z drabinkami na Orionie był kilkakrotnie przebudowywany i modernizowany. Przykro mi, że Twoja żona, marborneo, miała tam przykry incydent, ale nie jest to argument do tego, żeby placu tam miało nie być. Ja sam korzystałem z niego bardzo obficie w czasach szkolnych i przykro mi, że on bezpowrotnie zniknął.
Zarośla na placy byłu jednak co jakiś czas przycinane a trawa koszona. Zatem był ktoś, kto o to dbał. Na placu, gdzie teraz stoi to paskudne bloczysko, stało kilka, kilkanaście starych ale zdrowych, dużych i pięknych drzew, będących prawdopodobnie pamiątką po czasach, gdy te tereny miały charakter wiejski i odwiedzała je sporadycznie Wisła. Drzewa te zostały oczywiście wycięte. Szkoda mi tylko zmarnowanej szansy i zaślepienia finansowym zyskiem.
O pół minuty drogi od placu znajdowały się także darmowe, ogrodzone ale ogólniedostępne, betonowe korty do tenisa ziemnego. Oczywiście ten placyk też wzbudził czyjąś zachłanność, na tyle, że na tym miejscu stoi od niedawna oczywiście blok z siłownią z cenami jak z kosmosu.
Tyle moich żali.
Miłego dnia.
Temat: [Wydzielone] O szkoleniach i egzaminach
No własnie, takie sytuacje, jak opisana miałem na myśli.
Gdyby opisanej sytuacji uczestnicy kolizji mieli ubezpieczenia, moja sytuacja najprawdopodobniej by się nie zmieniła. Musiałbym udowodnić że to pacjent z "Polara II" ponosi winę za kolizję. Gdyby uznano że winy nie ponosi - z jakiej racji ubezpieczyciel miałby mi płacić z jego polisy ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, skoro cała odpowiedzialność za szkody spadła na mnie? Conajwyżej uniknąłbym płacenia za żelkot na jego dziobie jaką obił sobie taranując mój jacht, gdyby jeszcze był na tyle bezczelny aby wyrwać trochę kasy i na tym. Dostałbym na bank odszkodowanie tylko wtedy gdybym mial wykupioną polisę Yacht Casco - znacznie droższą od polisy OC.
Problem w tym, że to poszkodowany stracił maszt wartosci kilku tysiecy zł. Sprawca jasno oświadczył (był protokół Policji), że nie stać go na pokrycie strat. Oczywiście pozostawała droga procesu cywilnego.
Więc należało taki proces cywilny wytoczyć. Jakby komornik wszedł na połowę pensji pacjenta, albo zlicytował mu jacht (a jeśli tamten jacht był czarterowy - to też by go zlicytował, głupi byłby czarterodawca który powierzyłby nieubezpieczony jacht w obce ręce), to pieniędzy na odszkodowanie by wystarczyło. Dlaczego więc poszkodowany nie upomniał się o swoje, prościej było ponarzekać na przepisy nie wymagające ubezpieczenia?
Może więc te bowiązkowe OC, to nie taki głupi pomysł.
Z punktu widzenia ubezpieczeniowych rekinów finansjery niewątpliwie nie byłby to glupi pomysł...
Zupełnie nie rozumiem, skąd założenie, o zmowie, monopolu itp.
Stąd że ubezpieczalnie nie są organizacjami non profit przeznaczającymi zebraną kasę wyłącznie na pokrycie szkód, a całą nadwyżkę zwracającymi swoim kilentom, tylko instytucjami biznesowymi takimi samymi jak kluby fittnes, siłownie, solaria, exkluzywne hotele czy restauracje które za jedyny cel mają zebrać od swoich klientów ile tylko się da i żyć pełną gębą z tego co zostanie, a jedyną ich troską jest pilnować aby przypadkiem nie stracić klienta.
Takie ubezpieczenie, przez swoją masowość i niewielkie kwoty maksymalne, w stosunko do OC samochodów, kosztowały by kilkadziesiąt zł rocznie.
Oooj naiwny naiwny naiwny jak dziecko we mgle To teraz faktycznie tyle kosztują (choćby ubezpieczenia od OC w życiu prywatnym z opcją "uprawianie żeglarstwa"), dzięki nie tylko małej szkodowości ale i nieobowiązkowości. Jakby kosztowały drogo - to większość dotychczasowych klientów podziękowałaby za taki "towar", conajwyżej żeglowałaby ostrożnie unikając miejsc gdzie można sobie (a zwłaszcza komuś) nabić guza (takich jak choćby warszawskie "Święto Wisły 2008" gdzie na hasło "ubezpieczenie" sam pomyślałem że w obliczu spodziewanego natłoku przed publicznoscią żaglówek, motorówek, kajaków, "smoczych łodzi" itd warto by je wykupić , ale okazało się że organizator z góry ubezpieczył całą imprezę), a pazerna firma moglaby liczyć tylko na wpłaty z kieszeni paru niezorientowanych, np. przeświadzczonych o obowiazkowości ubezpieczenia. Gdy natomiast nastąpi tzw. usztywnienie popytu w następstwie wprowadzenia obowiązku ubezpieczenia - wówczas nawet znaczne podniesienie stawek nie spowoduje znaczącego odpływu kilientów - dla większości z nich całkowita rezygnacja z żeglowania bylaby wyrzeczeniem zbyt wielkim. Więc ustalilay się równowaga na takim poziomie, że dalsze zwiększanie stawek mogłoby już doprowadzić do upadku żeglarstwa, co pozbawiłoby firmy spodziewanych zysków. Konkurencja na rynku ubezpieczeniowym zmieniłaby niewiele - po prostu zamiast monopolu mielibyśmy oligopol. Niektóre firmy ubezpieczeniowe miałby wprawdzie tańsze oferty od pozostałych, ale nie tak znów bardzo - po co mialyby się wyrzekać części kasy jaka sama pcha się w ich ręce?
Więc nie mówmy o rujnowaniu ubogich żeglarzy.
Już opinia publiczna w tych ubogich żeglarzy w ogóle nie uwierzy, mając przed oczyma na hasło "jacht" pływające rezydencje pokazywane w brazylijskich telenowelach. Skoro z takim bólem godzi się na wysokie stawki ubezpieczeń motoryzacyjnych mimo że samochód uchodzi w dzisiejszych czasach nie za luxus ale za podstawowy środek do życia, narzędzie pracy - to dlaczego jednocześnie miałaby ujmować się za żeglarzami, którzy w powszechnym mniemaniu nawet nie wiedzą co zrobić z nadmiarem kasy?
Co do opłat portowych, w większości portów, a przede wszystkim porcików Skandynawii, wynoszą ZERO.
Może i tak jest, ale w naszym kraju zanosi się raczej na model chorwacki czy grecki, a nie fiński. Jakiś cwaniaczek zamierza otworzyć "marinę" w centrum Wrocławia, licząc chyba tylko na Niemców którzy zechcą trzymać swoje jachty w Breslau, płacąc 300PLN za miesiąc Życzę mu aby srodze się przeliczył.
Tomek Janiszewski
[ Dodano: Sro 11 Lut, 2009 16:14 ]
Temat: REJS NA STS POGORIA 9-16.12.2006 [reklama]
Maciek B napisał(a):
[quote]Wiele ludzi się przewinęło przez pokład Pogori i p. Grażynę . Większość jednak
wraca na Pogorie, więc nie należy dramatyzować. Przyznaje że podróż autokarem
nie należy do przyjemności ale można to jakość znieść. Ale co do Pogorii to się
nie zgadzam. Jest sprawna, bezpieczna i super pływa na żaglach. Proponuje dla
porównanie popływać na innych żaglowcach i sobie porównać. Wiele zależy od
kapitana, trzeba wiedzieć z kim pływać a z kim nie. Ja( a pływałem dużo i z
wieloma kapitanami) i wiele moich znajomych wraca i cyklicznie organizuje rejsy.
Brak wolnych terminów na rok do przodu świadczy o zainteresowaniu pływaniem na
tym żaglowcu.
[/quote]
To nie jest dramatyzowanie, to jest stwierdzanie faktów. Obsługa
rejsu przez p.Grażynkę gwarantuje, że na Pogorię nie wraca co najmniej
80% ludzi którzy się z nią zetkną. Wśród znanych mi osób na drugi rejs
Pogorią popłynęły 3 (słownie trzy) osoby (na około 40 które zabiera
Pogoria) i dalszych wypraw nie planują.
Jeżeli mam zapłacić 1500PLN za "podróż autokarem /która/ nie należy
do przyjemności ale można to jakość znieść" - to wybacz, coś jest tu nie
tak. Tym bardziej, że zamiana tej podróży na przyjemną ogranicza się do
wywalenia z autokaru p.Grażynki. Co gorsza p.Grażynka nie spełnia w tym
autokarze *żadnej* innej roli niż zatruwanie życia wszystkim uczestnikom
podróży (spytana o to, po co się włóczy bez sensu w te i nazat do Włoch
toczy jedynie pianę i wrzeszczy, że ona tu musi wszystkiego
pilnować(?!)). Jest to osoba której sednem życia jest zatruwanie życia
innym i robi to zadziwiająco skutecznie.
Co do stanu Pogorii: Istniej przepaść pomiędzy jachtem sprawnym a
zadbanym. Pogoria jest sprawna - co się ma jutro urwać Henio dzisiaj
naprawia. Mimo jego dbałości sondzie na moim rejsie nie zdarzyło się
działać prawidłowo. Hydraulika steru gwarantowała co 1/8 obrotu solidny
opór (bez przygotowania na siłowni zwrot można było zrobić tylko
zbierając koło z boku). Radar zapewne pamięta jeszcze jak Baranowski
rozjeżdżał Popławskiego. A z kotwicy do portu 2 razy ganialiśmy tylko
dzięki urokowi osobistemu Henia i flaszkom żubrówki Marcina, bo silnik
od pontonu (codziennie pracowicie rozbierany przez Marcina) działał
przez góra 2 motogodziny. Raz ponton pomagający w manewrach wrócił do
nas wyłącznie dzięki rzutce i celnemu oku bosmana.
O walorach nautycznych Pogorii można śmiało pytać Wojtka Zientarę
(podręcznik historii, księgę podań i legend żeglarskich) - na pewno
chętnie opowie wam legendę o brzydkim kaczątku, czyli Pogorii, Iskrze,
Concordii i pozostałych siostrach. :)
A brak wolnych terminów świadczy jedynie o tym, że żyjemy w
40-milionowym kraju i trzeba sporo wody w Wiśle zanim wszyscy spotkają
się z p.Grażynką i organizacją rejsu według standardów STAPu.
--
Pozdrawiam
Tomasz Gąska
Temat: Legia Warszawa
NIZNIK napisał(a): Niech ktoś przyjdzie na Żyletę, a zobaczy krajobraz warszawskich osiedli. Zobaczy kto kieruje dopingiem. Zobaczy, że tak naprawde wynik nie jest tak ważny jak doping. Ochroniarze może i mają alkomat, ale żeby nie wejść na trybuny trzeba by chyba chodzić na czworaka. Zresztą, dlaczego hasłem przewodnim dużej części Żyletki jest "a melanż trwa"? Ludzie w autobusach z autentynczym przerażeniem patrzą na to co się dzieje gdy kibice i ścierwo wracają do domów. Tzw. wesołe autobusy, nie dla wszystkich są wesołe, zwłaszcza kiedy Legia przegra mecz. Czytam sobie o SKLW. Piszą, że dba ono o poprawę bezpieczeństwa na stadionie i na wyjazdach.
Niznik, po części tylko się z Tobą zgadzam. Mieszkam pod Częstochową, na Legię chodzę stosunkowo rzadko z powodu odległości, a co za tym idzie funduszy, ale muszę przyznać, że atmosfera na Żylecie jest w porządku. To prawda, zdarza się, że są arcygórnolotne hasła typu: "Wisła z ch**a wytrysła" czy "Ch** Ci na imię, Petrescu ch** Ci na imię" i jest też banda debili, ale większość, ogromna większość ludzi przychodzących na Żyletę i resztę stadionu przy Ł3 to w porządku ludzie. Wspierają Legię, wspierają piłkarzy, mobilizują dopingiem, atmosfera jest wspaniała, zresztą pewnie byłeś na Ł3. Co do SLKW to jest tak jak z Żyletą - są w nim barany, zapewne też mają dużo do powiedzenia w samym stowarzyszeniu, ale nie mówi się o pozytywnych aspektach działalności SKLW jak i istnienia Żylety. SKLW nie działa tak jak powinno i wiemy o tym wszyscy. Powinno współpracować z klubem, działać sprawnie w obronie kibica, tradycji i kultury. A z tym ostatnim zwłaszcza jest problem, często nie są oni głosem kibiców Legii tylko właśnie tych debili, ale sporo jest przypadków gdy SKLW naprawdę pozytywnie wpłynęło na działalność i kibiców i klubu z Łazienkowskiej. Byłem i jestem zdruzgotany tym, co się wydarzyło w Wilnie, jestem zachwycony, że klub łapie tych bandytów, że znajdują się tacy, którzy poznali na fotografiach tych debili i nie bali się napisać mejla do klubu. Możecie mnie nazwać piknikiem, ale prawdziwym piknikiem Legii, a nie idiotą, który schowany pod szalikiem mojego ukochanego klubu rozwala co się da, "bo HWDP", bo pijany, bo coś tam.
Co to adresatów meczów - jestem ZA wszelkimi oprawami, głośnym dopingiem, grupą ULTRAS. Nie oczekuję, że na meczu nie będzie wyzwisk, że będziemy na Żylecie grzecznie siedzieć na krzesełkach, a po golu krzykniemy głośne "Hurra!" i usiądziemy. Ale oczekuję trochę rozumu wśród tych, którzy tworzą ten doping i tę atmosferę. Oczekuję tego, że na stadionach będzie bezpiecznie, a takie ścierwa, które wybiegały na boisko w Wilnie nie pojawią się na trybunach. Doping może być głośny, może być czasem ostry, a nawet chamski. Uznaję nawet "wyp***alaj" do kibiców Lecha, którzy podczas minuty ciszy za Deynę krzyczeli przyśpiewki o Legii. Ale jest różnica między głośnym dopingiem, fantastyczną oprawą i atmosferą, a debilizmem niektórych, co widzieliśmy w Wilnie.
No i widzisz napisałeś z grubsza dokładnie to co ja gdzieś tam wyżej na tej stronie.
Acha i prosiłbym o nie szafowanie tekstem "nie powiedziałbyś im tego w twarz", bo to jest tak żałosne, że aż śmieszne, a temat poważny. To jest zdrowy rozsądek, a nie tchórzliwość, że się nie chce oberwać od jakieś typka, który mózg zostawił na siłowni. Najgłupszy nie-argument jaki w życiu słyszałem, a powtarza się on w tym temacie kilka razy na stronę.
EDIT-> Lechistka, bardzo ciekawa wypowiedź, jak zwykle w Twoim przypadku nie poparta argumentami. I jeśli myślisz, że piłkę znam tylko z telewizji to się mylisz. To Ty widocznie wychowałaś się na ulicy <choć to jedynie przypuszczenie na podstawie Twych wpisów>, że masz takie, a nie inne wartości.
Temat: Droga krzyżowa Lecha
Sławomir Peszko chciał zmienić zawód, Robert Lewandowski bladł jak ściana, a Piotr Reiss myślami uciekał na stok narciarski - to skutki uboczne morderczych przygotowań do rundy wiosennej (a zwłaszcza dwumeczu z Udinese), jakie trener Franz Smuda funduje Lechowi w Szklarskiej Porębie.
Środowe popołudnie - siódme poty w siłowni, czwartkowy ranek - droga przez mękę na górskich trasach biegowych, czwartkowe popołudnie - złożona z 12 stacji droga krzyżowa w sali gimnastycznej w Piechowicach - to ostanie godziny z życia piłkarzy "Kolejorza". - Ten tydzień zdecyduje o tym, jak będziemy wyglądali w całej rundzie wiosennej - podkreślał w rozmowie z nami Franz Smuda, mistrz tych wszystkich ceremonii.
Smuda wyraźnie ewoluował. Gdy prowadził podobne przygotowania do rundy wiosennej 10 lat temu z Wisłą Kraków, piłki siedziały bezpiecznie zamknięte na cztery spusty. Teraz obciążenia treningowe są również ostre, ale zawodnicy cały czas mają kontakt z futbolówką. I mało tego, muszą ją krótko prowadzić przy nodze! - Kurz on ball gehalten und schnell! Ja wohl! - napędzał "Franz" Semira Stilicia do żwawego biegania od słupka do słupka z "przyklejoną" piłką do nogi. Działało!
Franz ma wszystko pod kontrolą, jakby miał oczy dokoła głowy. Gdy podzielił ekipę na 12 par i brakowało chętnych do stacji polegającej na przerzucaniu piłki lekarskiej w pozycji siedząc z uniesionymi nogami do góry (bagatela), Smuda natychmiast zdiagnozował problem: Stilić z Dmitrijem Injaciem schowali się za plecami Manuela Arboledy, by na innym materacu wykonywać lżejsze ćwiczenia. - Semir! Dawajcie tu! - zakomenderował Franz ku uciesze "Maniegou", który pocieszająco poklepał po plecach Bośniaka.
Zresztą nikomu się nie upiekło. Do zmiany między stacjami dochodziło co minutę - dwie. Oprócz atrakcji z lekarską, było skakanie na skakance, robienie brzuszków połączone z główkowaniem, przeskakiwanie nad partnerem i błyskawiczny powrót między jego nogami, jumping, przysiad i wyskok do piłki (Smuda ręką pokazywał pułap i rzadko kto dosięgnął), a jednym z najtrudniejszych zadań był taniec "krzesany" a'la Smuda. Polegał on na tym, że dwóch piłkarzy w przykucnięciu trzymało się za ręce i tak podrygiwali, wymachując nogami to na lewą, to na prawą.
Gdy doszło do pierwszej przerwy celem uzupełnienia płynów w organizmie, Sławek Peszko podszedł do naszego felietonisty, a także komentatora Polsatu Sport - Romana Kołtonia i zapytał: "Nie potrzebujecie dziennikarzy? Może bym się przydał".
Trzeba przyznać, że Sławek się nie oszczędzał, pot lał się z niego ciurkami, był czerwony, jakby wyszedł z sauny. Jego partner z ćwiczeń - Lewandowski momentami wyglądał jak zdjęty z krzyża. Bladł, łapał się za biodra. Ale nic dziwnego - w drugoligowych, czy trzecioligowych klubach tak ostro się nie trenuje.
Grzegorz Wojtkowiak, który w grudniu przeszedł zabieg usunięcia uszkodzonej części łąkotki, wytrzymał drogę krzyżową, ale dmuchając na zimne, w drodze do hotelu do kolana przyłożył lód.
- Panowie, pijemy i na basen! To najlepsza forma relaksu - zakończył morderczą sesję Smuda.
Największe męczarnie "Kolejorz" w Karkonoszach będzie przechodził do soboty. W niedzielę zagra sparing z czeskim Jabloncem, a później obciążenia treningowe nie będą już takie spore. - Wiemy, że na 19 lutego, gdy gramy pierwszy mecz z Udinese musimy być w jeszcze lepszej formie, niż jesienią - wysoko stawia poprzeczkę przed sobą i ekipą Franz.
Temat: Czy biegacze to szpanerzy?
Czy biegacze szpanują? A może lepiej zapytać wnowym stylu, czy biegacze sie lansują? Przy okazji innych dyskusji pojawiły sie głosy, a nawet zarzuty, że tak, owszem biegacze to straszni szpanerzy. Poniżej moja opinia poprzedzona dłuższym wstępem.
Ogólna analiza postaw wobec biegania
Zauważmy, że względem każdej aktywności społeczeństwo można podzielić na 4 podstawowe grupy. Poniższe nazwy odnoszą się raczej do oryginalnej sytuacji, w której autor tej koncepcji rozważał, o ile pamietam, czytanie książki "Ulisses" Joyce'a (kiedyś wielotysięczne nakłady tego dzieła znikały jak nowy Ludlum). A my zastosujemy ten klucz do biegania.
KONESER
Koneser biega i uważa, że bieganie jest koniecznością i nie ma się czym chwalić. Koneser dawno złamał 3h w maratonie, ale tę wiadomość trzeba z niego wydusić podstępem. Jest pokorny i zamyslony bo nie może złamać 2:30. Koneser docenia dobry sprzęt, ale może biegać w koszulce z metką "Społem", o ile dobrze wchłania i nie drapie. Słyszał, że`większośc ludzkości nie potrafi truchtać przez 10min bez przerwy, ale sądzi, że to żart. Zna JS, a nawet HG, ale nie powołuje sie na fakt picia z tymi osobami piwa.
SNOB
Snob biega, ciężko trenuje, ale i snobuje sie na bieganie w róznym stopniu. Snob lekki powiesi w pracy medal lub nr startowy i będzie czekał na podziw lub pytania. ALbo zrobi imprezę z okazji życiówki, albo sporządzi stronę www "Ja - maratończyk" (patrz http://www.math.uni.wroc.pl/~grzes/run/run.htm -) Snob cięższy nieproszony będzie męczył rodzinę i znajomych opisem ściany na 35km. Snoba cieszy i napędza myśl, że należy do tych kliku procent ludzkości, ktora może przebiec 10km przed`śniadaniem i to bez mrugnięcia oka.
PRETENDENT
Pretendent uważa, że należy biegać, ale mu się nie chce. Właściwie woli siłownię, gdzie może pogadać przez godzinę z innnym pretendentem na temat zalet i wad nowej amortyzacji. W niedzielę przetruchta po deptaku, gdzie spacerują znajomi. Oczywiście w najnowszym modelu butów i stylowym wdzianku. Na imprezie zrobi wykład o zdrowotnych zaletach biegania.
PRZEŻUWACZ
Ten zna sport bo widział w telewizji wszystkie mecze MS i wszystkie skoki orła z Wisły. Biegaczy nie zauważa bo mało zarabiają. Puka się w czoło na widok sąsiada pocącego się w parku i nie rozumie, jak można tak cierpieć zamiast grillować kiełbaski. Łapczywie czyta w gazecie artykuł "Śmierć na trasie maratonu" - nawet jesli to kibic doznał zawału to wierzy, że to lobby cyklistów i biegaczy coś pokręciło.
Ważna uwaga
Nazwy nie chcą nikogo urazić, a każdy podział zależy od punktu odniesienia. Może jestesmy snobami, a nawet koneserami biegania, ale jeśli chodzi o
- (a) ustalenie, który tom Prousta jest najlepszy;
(b) zbadanie, czy wariant smoczy w obronie sycylijskiej jest korzystny dla białych;
(c) dyskusję, kto najlepiej zagrał Sonatę patetyczną (c-mol, op. 13)
to mogą być z nas zupełni przeżuwacze; czyż nie przyjdzie nam do głowy słuszne spostrzeżenie:
(a) - kto wytrzyma 17 tomów, w których doprawdy nic się nie dzieje?
(b) - trzeba być idiotą, aby grać z samym sobą w szachy;
(c) - Beethoven? owszem, owszem, ale nikt tak nie szyje jak Carlos Santana na swoim boskim istrumencie...
Wniosek
Na kim opiera się rozwój danej działalności, biegania w naszym przypadku? Konenserów jest za mało i są trudno
dostrzegalni. Pretendent rzadko zaczyna naprawdę trenować...To SNOB, to on popularyzuje i upowszechnia, proszę państwa. Zap...w pocie czoła, ale i rozpropaguje i da przykład młodzieży. I niejednego przezuwacza zamieni w trójkołamacza. To snob jest motorem postępu więc
nie wsydźmy się snobizmu - ten snobizm jest słuszny!
Bez snobizmu nie byłoby tych kilkudziesięciu maratonów rocznie. Ani żadnej filharmonii. I książek nienoszących tytuł w stylu "Kod psa Huckelberry".
P.S. "Ulissesa" do dziś nie przeczytałem, ale mam. Troche się snobuje w zakresie książek, ale bez przesady.
Temat: HISTORIA KLUBU
ROK ZAŁOŻENIA: 1995
PREZES: DANIEL MROZIŃSKI
SEKCJE: PIŁKARSKIE DRUŻYNY SENIORÓW - KLASA A - JUNIORÓW STARSZYCH I TRAMPKARZY STARSZYCH
TRENERZY:
1. SENIORZY -JAROSŁAW SZEWCZYK
2. JUNIORZY I TRAMPKARZE - DANIEL MROZIŃSKI
SUKCESY:
1. 2005 r., AWANS DO KLASY A
2. 2005 r., DOJŚCIE DO ĆWIERĆFINALU PUCHARU POLSKI NA SZCZEBLU MZPN (WYELIMINOWANIE PIĄTOLIGOWYCH DRUŻYN: ŚWITU KRZESZOWICE, WAWELU KRAKÓW I TRAMWAJU KRAKÓW)
3. ZDOBYCIE PUCHARU STAROSTY POWIATU KRAKOWSKIEGO W 2005 ROKU (PIERWSZY RAZ STARTUJAC W TYCH ROZGRYWKACH)
SYSTEM GRY: 4-4-2
ZAPLECZE: DWA PEŁNOWYMIAROWE BOISKA TRAWIASTE, BUDYNEK KLUBOWY Z PEŁNYM ZAPLECZEM SANITARNYM, ŚWIETLICA ZE STOŁAMI PINGPONGOWYMI, SIŁOWNIA
Klub Sportowy Dragon Szczyglice powstał w 1995 roku z inicjatywy ówczesnego sołtysa Szczyglic Pawła Ziobrowskiego (pierwszego prezesa), grajacego obecnie w drużynie seniorów Jacka Sukiennika. Obiekt i boisko to spuscizna po szczyglickiej Zgodzie, ludowym klubie piłkarskim. Nowa nazwa Dragon wzięła się od zakładów chemicznych, które finansowo wsparły tworzący się klub. Poczatkowo zrzeszeni w klubie młodzi adepci piłki nożnej uczestniczyli w turniejach dzikich drużyn (3 miejsce w turnieju organizowanym na obiektach Wisły Kraków i 1 miejsce w turnieju Sokoła) na terenie województwa małopolskiego.
Po kilku miesiącach prezes Ziobrowski zgłosił do rozgrywek dwie drużyny trampkarskie, które pod okiem Jacka Sukiennika miały podnosić swoje piłkarskie umiejętności. Równocześnie ukonstytuowany zarząd zaczął prowadzić rozmowy z Andrzejem Piwowarczykiem włascicielem klubu Krak-Gamma Kraków na temat ewentualnej fuzji. Kilkumiesięczne negocjacje zakończyły się połączeniem obu klubów i stworzeniem klubu Krak-Gamma Dragon Szczyglice, którego seniorzy (w tym Jacek Sukiennik i w pozniejszym czasie Daniel Mroziński) występowali w klasie B.
Awans do wyższej klasy rozgrywkowej, zmiana trenera trampkarzy, którym został Rafał Kubik i wybudowanie boiska treningowego to kolejne ważne dla klubu wydarzenia. Po dwóch latach istnienia klubu Krak-Gamma Dragon Andrzej Piwowarczyk przeniósł zespół do Krakowa łaczac się z Victorią Kraków. Wydarzenie to pociagnęło zmiany w zarzadzie i nazwie klubu. Nowym prezesem został Zdzisław Bała, który wrócił do starej nazwy Dragon Szczyglice, która funkcjonuje do dzisiaj.
Wspólna inicjatywą zarzadu w 2000 roku zgłoszono do rozgrywek Małopolskiego Zwiazku Piłki Nożnej drużynę seniorów, która w 100% składała się z wychowanków klubu. Szkoleniowcem zespołu został grający w Victorii Kraków Daniel Mroziński.
Po dwóch latach gry w klasie C Dragon we wspaniałym stylu (na kilka kolejek przed końcem sezonu) awansował do klasy B. W międzyczasie klub powiększył się o sekcje juniorów młodszych, złożonych z mieszkańców Szczyglic, Balic, Aleksandrowic, Burowa trenowanych także przez Daniela Mrozińskiego. Zespół seniorów wzmocniony trzema doswiadczonymi zawodnikami (Jacek Sukiennik, Krzysztof Sas, Daniel Mroziński) zatrudnił nowego trenera, którym został Wiktor Nenko (były gracz Cracovii Kraków) i to pod jego wodza Dragon Szczyglice swiętował w 2005 roku (rok jubileuszu 10 - lecia) kolejny awans tym razem do klasy A. Dodatkowo w tym samym roku, startując po raz pierwszy w wakacyjnym Pucharze Starosty wygrał cała impreze pokonując w finale Piasta Wołowice 2:0 po bramkach Daniela Mrozińskiego i Jacka Marony.
Kolejnym ważnym wydarzeniem dla szczyglickiego klubu były wybory nowego zarzadu, które nastąpiły w zimowej przerwie sezonu 2005/2006. Nowym prezesem został Daniel Mroziński, vice - Krzysztof Sas, sekretarzem - Paweł Dyrek, w zarządzie znaleźli się także: Marcin Pieniążek, Piotr Kańka, Jacek Sukiennik i Józef Wojtaszek. Pierwszy sezon 2005/2006 w klasie A piłkarze Dragona zakończyli na bardzo wysokim 5 miejscu
Strona 3 z 3 • Znaleziono 122 rezultatów • 1, 2, 3